Autor: Robert Marcinkowski
Punktem wyjścia niniejszego artykułu stał się list, w którym autor, prócz omówienia spraw osobistych i przekazania noworocznych życzeń (fragmenty podane rozjaśnioną czcionką), poruszył kilka interesujących, społeczno-obyczajowych kwestii związanych z Warszawą przełomu wieków. Znacznie lepiej byłoby opublikować ten tekst 20 lat temu, by porównać nastroje, nadzieje i obawy towarzyszące społeczeństwu przy wkraczaniu w XXI stulecie. Tak się jednak nie stało – tekst mamy do dyspozycji dziś i dziś zapraszamy do jego lektury, po której pozwolimy sobie skreślić kilka krótkich uwag przybliżających niektóre z poruszanych zagadnień. List prezentujemy w zapisie oryginalnym.
Warszawa 11 Stycznia 1901 r.
Szanowna Pani !
Niezmierną przykrość sprawił mi list Pani, w którym zarzuca nam Pani brak uczucia dla Zygmunta. Zygmunt okazał nam tyle dobrego, tyle serca, tyle życzliwości, że trzeba by być człowiekiem bez serca, niegodnym imienia człowieka, aby mu za to nie odpłacić równem uczuciem. Czy szanowna Pani sądzi że nam są obojętne uczucia przyjaźni, wdzięczności, miłości? Niezmiernie nam bolesno, że widać Pani ma taki sąd o nas. My jednak nie przestaniemy dalej kochać Zygmunta i czuwać dla Pani serdecznej wdzięczności. Święta przeszły nam smutnie, bo i jakże miały przejść inaczej. Spędziliśmy je w domu przeważnie na czytaniu książek. Tyle tylko, że się człowiek choć na 4 dni oderwał od pracy, miał czas choć trochę odpocząć.
Za to wiek stary zakończyliśmy niezwykle uroczyście. Warszawa dnia tego w godzinie 12-ej w nocy miała szczególny wygląd. Gdy innych lat wszędzie widać było oświetlone okna, i dźwięki muzyki dochodziły z wewnątrz domów, tego, a raczej zeszłego roku gdzieniegdzie tylko w oknie migotało słabe światełko, cisza uroczysta zalegała ulice, tylko tłumy niezliczone ludzi dążyły do kościołów, które rzęsiście oświetlone uroczysty przedstawiały widok. We wszystkich kościołach były takie tłumy, że na dwie godziny przed rozpoczęciem nabożeństwa musiano przerwać napływ publiczności. Tak zakończyliśmy wiek stary, a rozpoczęli nowy: z modlitwą na ustach, wiarą i nadzieją w sercu. Echa jubileuszu Sienkiewicza przebrzmiały już dawno, a jednak zostało się po nim parę przykrych wspomnień. W kościele na przykład nikt się nie modlił, natomiast na około słychać było głośne szepty i śmiechy. No była w kościele sama inteligencja, która po większej części nie umie się w kościele zachowywać, a robotnikom i rzemieślnikom, którzy udawali się do komitetu z prośbą o bilety odmówiono z braku miejsca choć w kościele mogłoby się było trzy razy tyle ludzi pomieścić; a wszak ci prości ludzie rzeczywiście modlili by się szczerze o zdrowie i długie lata dla tego, co „krzepił ich serca…”. W teatrze także byli nie ci, którzy ze względu na swe zasługi istotnie powinni się byli znajdować, ale rozpierali się w lożach różni Wawelbergowie, Kronenbergowie, Potoccy i inni ugodowcy, którzy nie wahali się dać znacznych sum na stypendyum im. Imeretińskiego. Po śmierci bowiem polakożercy Imeretińskiego z inicjatywy „Słowa” zebrano 25000 rs na stypendyum im. Imeretińskiego dla studentów Politechniki Warszawskiej. Otóż studenci postanowili stypendyum tego nie przyjąć i posłali do wszystkich redakcji pism gorące protesty przeciw temu stypendyum. Bo jakże brać stypendyum imienia tego człowieka, który wszelkimi siłami gnębił młodzież polską.
Rozpisuję się jednak szeroko, i może mi nie starczyć miejsca na zasłanie z serca płynących życzeń przy Nowym Roku i Wieku. Mama moja miała przez całe życie jedno życzenie: wychować nas na chwałę kraju i pożytek ludziom. Zdaje mi się też, że najprzyjemniejszym dla Pani życzeniem będzie jeżeli prócz zdrowia, będę w imieniu swojem i braci życzył Pani aby Bóg zachowując w zdrowiu Zygmunta, pozwolił mu zostać wiernym katolikiem dobrym Polakiem, użytecznym człowiekiem społeczeństwa.
Wdzięczny
W. Michalec
Całujemy rączki szanownej Pani.
Prosimy o łaskawe odpisanie, co słychać u szanownej Pani
List napisany był przez mężczyznę, a posłany do kobiety. Zarówno na końcu, jak i na początku pojawia się jedna z kwestii osobistych, z których najistotniejszą wydaje się sprawa tajemniczego Zygmunta. Odnosi się wrażenie, że list jest odpowiedzią na nieznany nam zarzut pod adresem piszącego, a związany właśnie z Zygmuntem. Piszący ni to się tłumaczy, ni to wyjaśnia; stara się zachować ton łagodny. Widać jednak, iż w swej wcześniejszej listownej wypowiedzi kobieta napisała coś, co wyraźnie go ubodło „Niezmiernie nam bolesno, że widać Pani ma taki sąd o nas”. O co tak naprawdę chodziło, zapewne nigdy już się nie dowiemy. Przejdźmy zatem do treści związanych z Warszawą.
Pierwszych kilka zadań to opis miasta w czasie nocy sylwestrowej. Autor wspomina o braku hucznych zabaw i tradycyjnych iluminacji. Być może było to podyktowane zapobiegliwością władz carskich, które wolały uniknąć prywatnych zgromadzeń mogących przekształcić się w większe wystąpienia, może nawet o charakterze patriotycznym.
Warszawa obchodziła zatem wejście w wiek XX cicho, dostojnie i z powagą. W tym miejscu nasuwa się refleksja, co do samej daty końca stulecia. Zapewne większość z nas pamięta, jak w 1999 r. podgrzewana (głównie przez media) atmosfera wokół momentu wkroczenia w nowe tysiąclecie miała swe apogeum o wiele za wcześnie, czyli na przełomie 1999 i 2000 r. Nieliczni zwracali uwagę na mylne pojmowanie daty przełomu, lecz mało kto ich słuchał. Nowe stulecie, i zarazem tysiąclecie, zaczynało się bowiem rok później, z początkiem 2001 r. Jak widać, na przełomie XIX i XX w. nie było takich problemów. Nastał rok 1900, spokojnie odczekano do 1901 r. i wtedy dopiero ogłoszono faktyczną zmianę stulecia.
Dalej otrzymujemy obraz rozmodlonych tłumów spieszących na wieczorne msze, przepełnionych kościołów i uroczystego podniosłego nastroju, nierozerwalnie związanego z o wiele większą niż obecnie religijnością społeczeństwa. Zapewne tak jak i sto lat później istniały obawy i lęki, podsycane przez „domorosłych” wieszczy, a zwiastujące koniec starego porządku i całej cywilizacji.
W kolejnym akapicie piszący przechodzi do uroczystości jubileuszu Henryka Sienkiewiczowska, który odbywał się w ciągu 1900 r. Warto poświęcić kilka słów tej inicjatywie. Sienkiewicz, będący w końcem XIX w. u szczytu swej formy pisarskiej i popularności, doczekał się jubileuszu 25-lecia swej pracy twórczej. Był bardzo sławny. Na odczyty i spotkania organizowane z jego udziałem przychodziły tłumy. Pisał dużo, krzepił serca, rozbudzał patriotyzm w narodzie. Postanowiono to uczcić. Okazją miała być wspomniana 25. rocznica działalności literackiej pisarza. Przypadała ona na rok 1897, jednak autor „Trylogii” poprosił o jej przełożenie na czas późniejszy, po zakończeniu obchodów setnych urodzin Adama Mickiewicza, w 1989 r., na które władze carskie wielkodusznie dały zgodę. Kulminacją tych drugich obchodów miało być odsłonięcie w centrum Warszawy monumentu ku czci wieszcza, dokładnie w setną rocznicę jego urodzin. Cała sprawa została szczęśliwie doprowadzona do końca. Najaktywniejszy członek komitetu budowy pomnika, zastępca przewodniczącego Michała Radziwilła, Henryk Sienkiewicz, „uwolniony” od trwających kilka lat obowiązków, mógł rozpocząć przyjmowanie peanów teraz pod swoim adresem.
Aby dać materialny wymiar uznania Polaków dla Sienkiewicza, ogłoszono narodową zbiórkę na zakup „dowodu wdzięczności”. Co by to miało być, zrazu nie widziano. Odzew okazał się tak duży, że po krótkich, acz burzliwych dyskusjach ustalono nabyć posiadłość ziemską w Oblęgorku na Kielecczyźnie. Obecnie w przekazanym przez spadkobierców obiekcie mieści się muzeum Sienkiewicza.
Powróćmy do naszego listu. Najprawdopodobniej przepełnione w sylwestrowy wieczór kościoły skojarzyły się autorowi z równie przepełnionymi świątyniami w czasie obchodów jubileuszu Sienkiewicza, co było podstawą do udzielenia kilku gorzkich, ale zapewne niebezpodstawnych uwag. Ot, choćby to, że honorowe miejsca zajmowali nie zawsze ci, którzy potrafili to docenić, zachować się i należycie uczcić głównego bohatera uroczystości. Ci, zdaniem piszącego, na takie zaszczyty nie zasługiwali, tym bardziej że, jak się dowiadujemy, miejsca w kościołach były limitowane. Uwagi piszącego list odnośnie zapraszanych oficjeli były zapewne słuszne. Cóż z tego, kiedy cała sytuacja, podobnie jak i dziś, nie mogła być w żaden sposób skorygowana.
W kolejnym zdaniu pada kilka nazwisk, takich jak Wawelberg czy Kronenberg, ewidentnie negatywnie postrzeganych przez autora listu, który posuwa się nawet do nazywania ich ugodowcami, czyli ludźmi znakomicie funkcjonującymi z zaborczymi władzami. Dla równowagi można dodać, że Kronenberg wydawał „Gazetę Polską”, która zaangażowała się w zbiórkę funduszy na jubileuszowy prezent dla Sienkiewicza, a Wawelberg zasiadał w komitecie obchody te organizujące. Zawsze jednak można powiedzieć, że ówcześni możni wykonywali takie gesty po to, aby ocieplić swój wizerunek.
Ocenę pozostawiamy Czytelnikom, zwłaszcza że w następnym zdaniu listu pojawia się wzmianka o zorganizowanej przez dziennik „Słowo”, z którym ściśle współpracował Sienkiewicz, innej zbiórki. Otóż ustalono, że po śmierci Aleksandra Imeretyńskiego zostanie ufundowane stypendium imienia tegoż dla studentów dopiero co otwartej Politechniki Warszawskiej.
Imeteryński był gruzińskim arystokratą z królewskiego rodu Bagrationów, którego tu (w liście) określono mianem polakożercy. Był bez reszty oddany caratowi. Jako wojskowy piął się po szczeblach kariery, przysparzając radości carowi, a zgryzoty wszystkim podbitym państwom. Za swe osiągnięcia, w dowód uznania, otrzymywał coraz bardziej lukratywne i odpowiedzialne stanowiska, dekorowany był wieloma najwyższej rangi orderami, w tym także najwyższym i najstarszym (od 1705 r.) polskim odznaczeniem: Orderem Orła Białego. Przypomnijmy, że w ostatnich czterech latach życia Imeretyński pełnił funkcję namiestnika Warszawy (1896-1900) i to on pozwolił m.in. na wzniesienie wspominanego wyżej pomnika Mickiewicza. Jak się jednak potem okazało, gest ten wpisywał się w chytre i podstępne plany obłaskawiania Polaków celem zjednania sobie ich przychylności i uśpienia czujności zarazem. Dowodem na to był tajny raport Imieretyńskiego adresowany bezpośrednio do cara, a przechwycony przez PPS. Wydano go drukiem w Londynie, a wstępem opatrzył go Józef Piłsudski, późniejszy naczelnik państwa. Wobec powyższego nie dziwi, że studenci ofertę stypendium odrzucili.