9.4 C
Warszawa
piątek, 18 października, 2024

Panny telefonistki, czyli jak przyjmowano do pracy w „gmachu Telegrafu”

Autor : Jerzy S. Majewski

Przełomowym momentem w dziejach polskiej telekomunikacji było uruchomienie w 1933 r. nowego Urzędu Telekomunikacyjnego w oddanym podówczas do użytku gmachu Telefonów i Telegrafu przy ul. Nowogrodzkiej 45 w Warszawie. Praca w nowym urzędzie oznaczała prestiż i uznanie społeczne, ale żeby ją otrzymać, należało spełnić bardzo rygorystyczne wymogi.

Panny telefonistki

Kiedy budynek oddawano do użytku, na dobre rozkręcił się już proces automatyzacji central telefonicznych. Wcześniej rozmowy były łączone przez telefonistki. Teraz panie miały być zastąpione przez automaty. Kornel Makuszyński z żalem żegnał telefonistki w felietonie Panny niewidzialne.

Jak wyglądała praca telefonistek przed automatyzacją central? Otóż „nieme” telefonistki na stanowisku rozdzielczym łączyły abonentów z wolnymi telefonistkami łączeniowymi. Te, rozmawiając z abonentem, przyjmowały zamówienie, a potem z pomocą kabla przełączanego w odpowiedni wtyk łączyły z podanym numerem. Po drugiej stronie telefony najpierw trzeba było nakręcić korbką. Potem, w nowszych aparatach, wystarczyło podnieść słuchawkę. Zapalała się wówczas odpowiednia lampka sygnalizacyjna i zgłaszała się telefonistka.

Proces automatyzacji central telefonicznych Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej rozpoczął się już w 1928 r. Pierwszą nowoczesną centralę telefoniczną Ericssona systemu SALME (OS) o pojemności 12 500 numerów otwarto w Łodzi. „Przełączenie abonentów do centrali automatycznej wymagało nie tylko przygotowań technicznych i organizacyjnych, ale i nauczenia użytkowników sposobów korzystania z telefonów automatycznych. Jeszcze na kilka miesięcy przed oddaniem do eksploatacji nowej centrali automatycznej rozesłano wszystkim abonentom spis telefonów z podaniem numerów dotychczasowych i nowych oraz odpowiednią instrukcją posługiwania się tarczą numerową. Zamieszczono również w prasie ogłoszenia, zwracając się do abonentów z prośbą o ograniczenie rozmów telefonicznych w pierwszych dniach pracy nowej centrali. Liczono się bowiem z tym, że ciekawość abonentów spowoduje gwałtowny wzrost liczby rozmów telefonicznych. Obawy te okazały się zresztą uzasadnione” – można przeczytać w Historii elektryki polskiej. Rok później łódzkie doświadczenia zostały wykorzystane przy automatyzacji sieci telefonów warszawskich.

Gdy otwierano nowy gmach przy Nowogrodzkiej, telefonistki były jednak wciąż potrzebne. Ale było ich już mniej. Z coraz większą liczbą central telefonistki miały połączenia bezpośrednie. Nadal wiele miejscowości pozostawało bez automatycznych central telefonicznych.

„Nowoczesność centrali międzymiastowej polegała m.in. na zastosowaniu stanowisk bezsznurowych. Łącznice wykonane były w postaci płaskich stołów, na których telefonistka miała do dyspozycji zespół przełączników i lampek sygnalizujących stan linii” – pisał Ireneusz Zalewski na łamach „Stolicy”.

Gimnastyka na dachu i w suterenie

W supernowoczesnym gmachu Urzędu Telekomunikacyjnego przy Nowogrodzkiej istotną rolę odgrywało zaplecze socjalne. Było ono znacznie bardziej rozbudowane od pomieszczeń socjalnych w budynkach PAST-y. Stanowiło to rezultat nie tylko dokonującego się postępu, lecz także skali budynku. W gmachu znalazły się dwie stołówki wraz z zapleczem kuchennym wyposażonym w kotły i piece gazowe. Warto przypomnieć, że w tamtych czasach wykorzystywano gaz miejski produkowany z węgla w gazowniach miejskich na Powiślu i Czystem. Pierwsza ze stołówek mieściła się na  czwartym piętrze, druga, mniejsza, w suterenie. Z kuchni do stołówki pracowniczej na najwyższym piętrze potrawy przekazywano specjalną windą kuchenną. Nie zapomniano o pomieszczeniu klubowym dla pracowników (kasynie). Z kolei na płaskim dachu urządzony został obszerny taras wyposażony w pergole, zapewniający rozległy widok na dachy Śródmieścia. Architekci zakładali, że taras nie będzie służył pracownikom do opalania się w wolnych chwilach, lecz będzie miejscem ćwiczeń gimnastycznych pracowników. Czy istotnie panie pracujące przy biurkach w przerwach gimnastykowały się na tarasie – na to nie udało mi się znaleźć wiarygodnego potwierdzenia. Wiemy natomiast, że w suterenie budynku zaprojektowana została sala gimnastyczna. Znalazły się tam też szatnie dla pracowników – wyposażone w gigantyczną liczbę ponad 1300 szafek i natryski. Po całym gmachu rozsiane były toalety.

Budynek był samowystarczalny energetycznie. Choć na wszelki wypadek podłączono go do elektrycznej sieci miejskiej, obsługiwanej przez elektrownię na Powiślu, to miał on własną stację elektryczną. Zasilały ją dwa silniki Diesla o mocy 160 kW każdy. Jak informowała prasa, w razie potrzeby istniała możliwość zamontowania jeszcze trzeciego silnika. Dodajmy, że budynek wyposażono też we własną kotłownię, zapewniającą centralne ogrzewanie. W gmachu Urzędu Telekomunikacyjnego zamontowano aż pięć elektrycznych wind osobowych oraz dwie towarowo-osobowe. Kolejna winda osobowa znalazła się w skrzydle mieszkalnym przy ul. św. Barbary.

Dźwiękoszczelne budki

Aby usprawnić nadawanie i odbieranie depesz pomiędzy salami, w których urzędnicy przyjmowali depesze (ekspedycje depesz, centralę depesz), a salami wypełnionymi urządzeniami nadawczymi i odbiorczymi telegrafu, zamontowano transportery taśmowe. Jak pisał znawca tematu Ireneusz Zalewski, wprowadzano urządzenia prototypowe, opracowywane w Państwowych Zakładach Technicznych.

Innym nowoczesnym rozwiązaniem technicznym była poczta pneumatyczna. Zainstalowano ją w salach aparatów telefonów podmiejskich oraz międzymiastowych. Poczta pneumatyczna komunikowała wszystkie łącznice z punktami kontroli oraz rachuby i przeznaczona była do odsyłania odpracowanych kartek przez telefonistki.

Pośród innych nowoczesnych rozwiązań warto wskazać jeszcze automatyczną aparaturę do mierzenia temperatury na odległość i zegary elektryczne. Złożony system wentylacji mechanicznej, ale też wodociągi, kanalizację oraz urządzenia gazowe i wodne zaprojektowała i wykonała firma mająca w pobliżu zakład produkcyjny i centralę, czyli „Drzewiecki i Jeziorański”.

W nowym budynku, mieszczącym m.in. urząd pocztowy, oczywiście nie mogło zabraknąć budek telefonicznych, czyli – jak wówczas pisano – publicznych rozmównic telefonicznych. W każdej znajdował się fotel skórzany i dwa stoliki. Poza nadaniem rozmównicom atrakcyjnego designu uwaga architektów skupiła się głównie na zapewnieniu tym pomieszczeniom maksymalnej dźwiękoszczelności. Rozmowy miały pozostać tajemnicą, niczym w konfesjonałach. Architekci eksperymentowali, wprowadzając pionierskie rozwiązania. „Kabiny zaopatrzone są w podwójne zamknięcia. Ich ściany są skonstruowane z dwóch warstw blachy żelaznej, pomiędzy którymi znajduje się izolacja z drobnego żwirku. Ponadto od wewnątrz ściany kabiny wyłożone są warstwą korka i szkła, podłoga gumą, zaś otwory są starannie uszczelnione. Z kolei przewody wentylacji zaopatrzone są w specjalne tłumiki” – wyliczał Julian Puterman-Sadłowski na łamach „Architektury i Budownictwa”.

Staranny dobór pracowników

Jak pisał w „Stolicy” Ireneusz Zalewski, praca w Urzędzie Telekomunikacyjnym dawała wysokie zarobki, lecz jej zdobycie nie było proste, ponieważ pracownikom stawiano wysokie wymagania. Wprowadzono m.in. badania psychofizyczne kandydatek na telefonistki. Nawet pracownicy fizyczni musieli mieć ukończoną co najmniej szkołę powszechną. Według Zalewskiego pracownicy umysłowi przechodzili też okres próbny i w tym czasie otrzymywali status urzędnika prowizorycznego.

W starannym doborze pracowników nie było nic nadzwyczajnego. Wysokie standardy przyjęte zostały znacznie wcześniej – w pierwszych latach XX w., wraz z usadowieniem się w Warszawie szwedzkiej firmy Cedergren. Spółka zaszczepiła w Warszawie nowe metody pracy, etos pracy i postęp cywilizacyjny. W nowych budynkach Cedergrenu przy Zielnej, otwieranych w 1904 oraz 1910 r., telefonistki miały zaplecze socjalne, pomieszczenia do wypoczynku, miejsca do jedzenia, a i sam dobór pracowników był bardzo staranny. Przyszłe telefonistki przechodziły rozmowy kwalifikacyjne. Firma szukała dziewcząt ładnych, o miłym głosie, a ponadto mówiących w jakimś obcym języku. Przed 1915 r. – bezwzględnie po rosyjsku. Dobrze, gdy mówiły po francusku lub niemiecku. Musiały być niezamężne i bezdzietne. Selekcja była ostra. Na posadach telefonistek pracowało dużo ziemianek – wybierano panny z dobrych domów. Do szwedzkiej wieży na Zielną nie trafiał nikt ,,tak po prostu”. Przyszłe telefonistki musiały przedstawić dokumenty potwierdzające ich „nieposzlakowaną opinię”, a najlepiej zostać polecone lub mieć kogoś z rodziny, kto w tym miejscu już pracował i mógł poręczyć za nową pracownicę. Kryteria te – obowiązujące przed I wojną światową – nie zmieniły się także w latach międzywojennych, kiedy w obyczajowości i życiu społecznym dokonywały się rewolucyjne zmiany. Dlatego np. podanie niejakiej Róży Szpądrowskiej zaczynało się od słów: „Ja, niżej podpisana, ośmielam się prosić Ministerstwo Poczt i Telegrafów o zaliczenie mnie w poczet swego personelu. Wyznania jestem rzymsko-katolickiego, Polka, panna…”, a kończyło zapewnieniem: „Referencji o mnie może udzielić księżna Jadwiga Lubomirska […] oraz prokurator Sądu Apelacyjnego”.

Po 1933 r. bardzo podobne standardy stosowano w trakcie przyjmowania pracowników w centrali przy Nowogrodzkiej. Pośród pracowników zdarzały się wyjątkowe osobowości. Należała do nich Helena Wielgomasowa, dziennikarka, aktorka, autorka zdecydowanie grafomańskich erotyków, współpracowniczka łódzkiej prasy: „Dziennika Łódzkiego” oraz tygodnika polityczno-satyrycznego „Wolna Myśl, Wolne Żarty”. Drugie z czasopism miało posmak sensacyjny i dość obrazoburczy. Niestety, już w czasie okupacji Helena Wielgomasowa podejmie współpracę z „gadzinową” okupacyjną prasą polskojęzyczną. Wojskowy Sąd Specjalny Polski Podziemnej skaże ją na infamię. Jednak już w czasie powstania warszawskiego Wielgomasowa będzie sanitariuszką w szpitalu maltańskim. Jej dwaj synowie, powstańcy, zostaną rozstrzelani przez Niemców pod koniec powstania przy wyjściu z kanału na Dworkowej.

W czasie okupacji budynek przy Nowogrodzkiej zajęli Niemcy. Urządzono tu oddział Deutsche Post Osten, czyli Niemieckiej Poczty Wschodu. Gmach przetrwał powstanie warszawskie i zaraz po wojnie ponownie został uruchomiony, choć okupanci wywieźli z niego większość urządzeń technicznych. Wojenne losy budynku i jego pracowników oraz powojenna odbudowa i rozbudowa – to już całkiem inna opowieść. Za rewitalizację zabytkowego gmachu przy ul. Nowogrodzkiej 45 w Warszawie odpowiada ZEITGEIST Asset Management

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ułatwienia dostępu