Autor: Izabela Frankowska
Choć dziś niemal zapomniana, w okresie dwudziestolecia międzywojennego należała do grona najbardziej rozchwytywanych warszawskich artystów. Piłsudski, Mościcki, Jasieński, Ćwiklińska – lista portretowanych osób budzi podziw. Powszechnie podziwiana i lubiana, zjednywała serca swoim uśmiechem i pogodą ducha, ale także siłą oraz odwagą, tak nietypowymi dla przedstawicielki płci pięknej. Olga Niewska – utalentowana rzeźbiarka i niezwykłej urody kobieta – potrafiła zaskoczyć nie tylko talentem.
Urodziła się w 1898 roku w Charkowie, w rodzinie z artystycznymi tradycjami. Matka – Eugenia z Dellavosów – była malarką amatorką, zaś ojciec, Jan Niewski, architektem i jednym z głównych budowniczych miasta. Olga już od dzieciństwa wyróżniała się kreatywnością i skłonnościami do lepienia, choć początkowo używała do tego świeżego chleba. „Oby tylko nie została rzeźbiarką”, tak ojciec żartobliwie komentował jej twórcze zabawy. Na szczęście nie posłuchała jego rady.
Po krótkotrwałych studiach w kijowskiej szkole malarskiej, w 1919 roku wyjechała do Krakowa aby rozpocząć nauki w tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych, w klasie Konstantego Laszczki. Pracowała intensywnie, z dużym zaangażowaniem, co szybko przerodziło się w pierwsze sukcesy zawodowe. W 1922 roku zostaje pierwszą laureatką Fundacji Feliksa Jasieńskiego – jurorzy doceniają wyczucie bryły, rysunek, a także niezwykłą energię, charakterystyczną dla męskiej, a nie kobiecej ręki.
Po czterech latach studiów przenosi się do Warszawy, gdzie wynajmuje pracownię przy Zakroczymskiej 1 i zyskuje sławę jako portrecistka znanych osobistości. Niezwykły upór, a nawet pewna zuchwałość w działaniu sprawiają, że zdobywa kontakty do najważniejszych osób w państwie, w tym do samego Józefa Piłsudskiego. Nieistniejący już posąg z 1926 roku ukazywał marszałka stojącego w zadumie, opartego obiema rękami na szabli, w prostym żołnierskim mundurze, bez odznak i medali – jako człowieka doświadczonego przez los, zatroskanego o losy ukochanej Ojczyzny. A co sądził o swoim gipsowym wizerunku sam model? „Przemiłej Pani Oldze – wdzięczny manekin” – dedykacja z prywatnego albumu artystki nie pozostawia wątpliwości. Inna sesja wizerunkowa, tym razem czołowej artystki scen warszawskich, Mieczysławy Ćwiklińskiej, była bardziej brzemienna w skutki, bowiem oprócz niezwykłego portretu, „pani Miecia” otrzymała … pozew rozwodowy. Okazało się, że jej ówczesny mąż, Henryk Mader, uważany za jednego z najprzystojniejszych i najwytworniejszych stołecznych mężczyzn, wdał się w gorący romans z piękną rzeźbiarką. Miłość zrodzona nagle i niespodziewanie, została przypieczętowana węzłem małżeńskim w 1928 roku. Małżeństwo nie trwało jednak długo – ukochany wkrótce znalazł sobie inny obiekt westchnień.
Choć poprawne w formie, jej prace stają się nieco przestarzałe. Aby wkroczyć na ścieżkę nowoczesności, decyduje się wyjechać do Paryża, gdzie w latach 1926-28 pobiera nauki u Antoine’a Bourdelle’a. Fascynacja ciałem człowieka, mechaniką ruchu i dekoracyjność – nowy styl doskonale prezentuje w rzeźbie sportowej, głównie w brązowych figurkach i pucharach przeznaczonych na nagrody dla zwycięzców. Wykonuje statuetki na indywidualne zamówienia, jako przeciwwagę do masowej „rzemieślniczej tandety”, i zwycięża w międzynarodowych konkursach, m.in. na Olimpijskiej Wystawie Sztuki w Amsterdamie. Na Wystawę Krajową w Poznaniu w 1929 roku wysyła rzeźbę Przebudzenie. Stanowi najpełniejszą manifestację uczuć artystki – siły, młodości, entuzjazmu, poczucia swej wspaniałości i potęgi. W tym samym czasie zdobywa nagrodę Miasta Stołecznego Warszawy za Kąpiącą się, fontannę znajdującą się w Parku Skaryszewskim. Naturalny ruch ciała, logicznie przeprowadzony w grze mięśni całej figury, jest jednocześnie pełen szczerego wdzięku. Na tyle niewinnego, że stał się łakomym kąskiem dla złodziei, którzy w styczniu 1997 roku starali się odpiłować posąg od cokołu, zostawiając nieestetyczne ślady piły i siekiery w dolnej części. Dzisiaj, dzięki profesjonalnej naprawie dzieła, są one niewidoczne.
Trzeci i ostatni okres w twórczości artystki przypada na lata 30. Rzeźby, wciąż mocne w wyrazie, zyskują szlachetną, dopracowaną linię i spokojniejszy ruch. Do najważniejszych prac należą głowy Murzynów, obrazoburcza – z uwagi na rzekomą nagość modelki! – Ekstaza tańca oraz Portret Stefana Jaracza z maską. W wolnym czasie wykonuje medale, plakiety, metalowe odznaki, a także lalki wystawowe i główki fryzjerskie. Nie czuje się skrępowana ani formą, ani sposobem artystycznej wypowiedzi. Nie zwalnia tempa – uczestniczy w wielu zagranicznych wystawach, m.in. w Los Angeles, Brukseli, Berlinie i Paryżu. Wysyła trzy prace, w tym fantastyczny portret słynnej szybkobiegaczki Walasiewiczówny, do Nowego Jorku, które z powodu wybuchu II wojny światowej już na zawsze zostają na obczyźnie, tworząc zbiory Polish Museum of America w Chicago. Okres wojenny artystka spędza w Warszawie, stojąc przy barze w białym fartuszku jednej z warszawskich kawiarenek. Jej pracownia zostaje zbombardowana podczas pierwszych nalotów na stolicę. Bezpiecznie czuje się jedynie w swoim mieszkaniu przy ulicy Brackiej, gdzie przebywa z trzecim mężem, wysokim rangą oficerem II Rzeczypospolitej, Władysławem Szczekowskim. Niestety, nie dane jej będzie dożyć końca wojny. Umiera 25 maja 1943 roku w wyniku komplikacji pooperacyjnych. Zostaje pochowana na cmentarzu ewangelicko-reformowanym w miejscu dla osób zasłużonych, niedaleko grobu Stefana Żeromskiego. Pomimo niesprzyjających czasów, kondukt żałobny przechodzi aleją honorową, towarzysząc ulubionej rzeźbiarce Warszawy w ostatniej drodze.
Izabela Frankowska