„Ślady” – varsavianistyczne wątki w biografiach, wspomnieniach, książkach, na starych fotografiach, w kamienicach, kawiarniach i na ulicach. Szlaki niegdysiejszych mieszkańców Warszawy tropi Joanna Rolińska.
Autor: JOANNA ROLIŃSKA
Nauki pobierał w Szkole Głównej Handlowej, w funkcjonującym zaledwie od kilku lat budynku projektu Jana Witkiewicza Koszczyca u zbiegu alei Niepodległości i ulicy Rakowieckiej. Studia na SGH obejmowały wówczas sześć semestrów i Bobkowski uwinął się z nauką w trzy lata. Nie wiemy, jakim był studentem, być może miernym – takim podobno, wagarującym i nieprzykładającym się do nauki, uczniem był w latach krakowskiego gimnazjum. Magisterka pt. Samowystarczalność żywnościowa Niemiec jest świadectwem, że studia ukończył. Towarzystwo okołostudenckie miał komunizujące, po latach wspominał: „[…] tkwiłem w środowisku Oskara Langego, Władka Malinowskiego, Haliny Lauerównej i Rochfeldów, i w końcu miałem dość. Korzyść jednak była ta, że to środowisko na pewno lepiej rozwijało intelektualnie niż ONR. I jeżeli człowieka nieuleczalnie nie zarazili, to dawali dobry «węch» i uczyli sporo”*. Już w tym fragmencie znać osobowość młodziutkiego Bobkowskiego, krytyczną, osobną.
Czas wolny, wieczory i popołudnia spędzał najczęściej w podziemiach Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych przy ul. Kopernika 36-40, gdzie siedzibę miał wówczas Instytut „Reduty”, prowadzony przez Juliusza Osterwę i Mieczysława Limanowskiego. Osterwa, ożeniony z ukochaną ciotką Bobkowskiego (siostrą matki), Wandą, był dla Bobkowskiego po prostu „wujciem”. O warszawskim okresie „Reduty” pisarz zwykł mówić „towiańszczyzna teatralna” i krytycznie oceniał działalność w tym teatrze Limanowskiego. W 1936 r. uczestniczył w próbach do Pierścienia wielkiej damy Norwida (w przedstawieniu Osterwa grał rolę Szeligi): „Denerwował mnie ten Liman niesamowicie. Po przewlekłych próbach Pierścienia wielkiej damy Norwida […] miałem dosyć. […] Julek byłby może inny, byłby może nie odpychał, nie budził sprzeciwu w przytomnych ludziach, gdyby nie ten gówniarz Limanowski, stary Liman. Julek ulegał mu w sposób dla mnie zupełnie niezrozumiały i pamiętam, jak raz powiedziałem mu otwarcie: «Ten błazen jest dla Ciebie, wujciu, tym samym, czym był ten Al Capone Towiański dla Mickiewicza»”.
Osterwowie mieszkali w Alejach Ujazdowskich 22 m. 6, na czwartym piętrze. Pod tym adresem Bobkowski gościł często również w dzieciństwie. Opis wnętrza znajdujemy we wspomnieniach Tymona Terleckiego Ludzie, książki i kulisy (Londyn 1960): „Mieszkali w Alejach Ujazdowskich, w jednym z tych starych i niewypowiedzianie uroczych domów Warszawy już nieistniejących. Wszystko w nim było wyreżyserowane z drobiazgową wiernością, autentycznością szczegółu, jak w przedstawieniu «Reduty». Arystokratyczna, prawie milcząca żona, jak złote tło w bizantyjskim obrazie, chłopiec kredensowy w białych, nicianych rękawiczkach, z doskonale feudalną twarzą, rosół wytwornie cienki i przejrzysty, podany w książęcych farfurach”.
Bobkowski bywał również częstym gościem u Hanki Ordonówny (znał ją oczywiście przez Osterwę); aktorka wyciągnęła do niego pomocną dłoń, kiedy wpadł w tarapaty finansowe: „[…] pewnego dnia (emotional buying) kupiłem sobie – harmonię. Oczywiście przy moich skromnych funduszach przysyłanych miesięcznie przez surowego tatę, generała wu pe, zarżnęło mnie to kupno na pół miesiąca. I spotkałem przypadkiem Ordonkę, jak wychodziła ze swojej bramy na Brackiej. Opowiedziałem jej o swoich kłopotach i zostałem zaproszony na całodzienne utrzymanie aż do pierwszego. Obiady jadaliśmy u niej – to wtedy asystowałem przy zupełnie beznadziejnych próbach zrobienia czegoś z Igo Syma. Uczyła go śpiewać i tańczyć fox-trotta «Continental». To było straszne. Brzęczał biedaczysko jak telefon z tłumikiem i tańczył jak lana kluska [w 1935 r. Ordonówna i Sym odbywali wspólne tournée po całej Polsce – jr]. Wieczorami chodziliśmy do tej restauracji na Nowym Świecie naprzeciwko Monopolu Tytoniowego [chodzi o restaurację Pod Bukietem przy Nowym Świecie 5, filię restauracji przy ul. Marszałkowskiej 114 – jr], gdzie co wieczór podkarmiała mnie – blinami z kawiorem”.
Wspominając w 1958 r. w liście do Tymona Terleckiego tę historię, Bobkowski, smakosz i sybaryta, stwierdza, że pozostał mu do tej potrawy uraz na całe życie – widać, jak mu ta sytuacja, wymuszona przez okoliczności, ciążyła. Swoją drogą ciekawe, gdzie kupił harmonię? W tym samym czasie na SGH studiował również przyszły aktor Kazimierz Rudzki – może się znali? Może Kazik zaprowadził kolegę do sklepu muzycznego prowadzonego przez swojego ojca Bronisława Rudzkiego przy ul. Marszałkowskiej 146? Ot, przypuszczenie…
Warszawskie lata Bobkowskiego to czas schyłkowych rządów Piłsudskiego, śmierć Naczelnika i okres kształcenia się nowych ośrodków władzy zgrupowanych m.in. wokół marszałka Rydza-Śmigłego („Klonowa”) i prezydenta Mościckiego („Zamek”). Z Mościckim, podobnie jak z Osterwą, łączyły Bobkowskiego rodzinne więzy. Jego stryj, Aleksander Bobkowski, ożeniony z córką Mościckiego, Heleną (ślub w 1934 r.), był w tamtym czasie wiceministrem komunikacji. Rydz-Śmigły natomiast, długoletni przyjaciel ojca pisarza (generała II Rzeczypospolitej), pamiętał Andrzeja jako małego chłopca. Darzyli się sporą sympatią, Śmigły często czytał Bobkowskiemu swoje wiersze, dlatego ten uważał go raczej za artystę i poetę niż za polityka i do końca życia trzymał w Gwatemali na ścianie swój portrecik z dzieciństwa w stroju do konnej jazdy malowany akwarelą przez Śmigłego. Wspominał żartobliwie: „W tej Warszawie to była zabawa – krążyłem między Klonową i Zamkiem. Wolałem Klonową, bo dawali jeść, a na Zamku człowiek przyszedł na kolację i dawali kwaśne mleczko z kaszą hreczaną, i celebrowali Mościckiego, którego nie lubiłem” [o przyjaznej relacji Rydza-Śmigłego z Bobkowskim warto pamiętać, spacerując po Powiślu, gdzie w parku im. Rydza-Śmigłego jest wytyczona aleja Andrzeja Bobkowskiego].
W tym czasie Bobkowski był również namiętnym bywalcem warszawskich antykwariatów; wyobrażam go sobie wertującego stare księgi u Kleisingera czy Englerta na Świętokrzyskiej. Odkrył wtedy dla siebie Oscara Wilde’a, który – jak wspominała po śmierci pisarza jego żona, Barbara Bobkowska – stał się pierwszym literackim mistrzem Bobkowskiego. „[…] jego pływ na Jędrka, zwłaszcza z punktu widzenia stylu, a w młodych latach na jego umysł, czy na swobodę tego umysłu, był i wcześniejszy, i według mnie o wiele silniejszy niż wpływ Conrada. […] Miał chyba 20 lat, jak wpadło mu coś w rękę Wilde’a, od takiego sprzedawacza z wózka w Warszawie, ale nie pamiętam co, czy Portret, czy coś innego. […] Potem zaczęliśmy wspólnie skupywać po antykwariatach, co mogliśmy, bo bardzo trudno było znaleźć te modne książki. […] nasze ulubione Bajki, pamiętam, jak mi je Jędrek czytał na głos, a ja malowałam do nich ilustracje […]. Kult Jędrka dla Wilde’a przetrwał przez całe życie […]”.
Bobkowski wyjechał z Warszawy po ukończeniu studiów, w 1936 r., po to, by wrócić do niej dosłownie na chwilę, w marcu 1939 r., gdy po błyskawicznej interwencji i pomocy wuja Aleksandra oraz prezydenta Mościckiego [którzy sprawili, że małżeństwo Bobkowskich w ciągu doby dostało paszport], w nie do końca dziś jasnych okolicznościach, odwiedziwszy uprzednio Dom Bankowy Józefa Skowronka przy Wierzbowej, Barbara i Andrzej Bobkowscy na zawsze opuścili Warszawę. I Polskę. Ale to już oczywiście inna historia.
Korzystałam z książki Andrzeja Bobkowskiego Listy do Tymona Terleckiego (Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2006) i z tekstu Macieja Nowaka pt. Decydujący moment. Wokół biografii Andrzeja Bobkowskiego („Poznańskie Studia Polonistyczne. Seria Literacka”, 2019, t. 35).
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Andrzeja Bobkowskiego Listy do Tymona Terleckiego (Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2006).
Joanna Rolińska – absolwentka wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej. Autorka książek: Raz, dwa, trzy za siebie! Rozmowy o dzieciństwie, Ale jest Warszawa i Lato 1920. Laureatka Nagrody Literackiej m.st. Warszawy (2014), Nagrody Historycznej KLIO (2020) i Nagrody za Książkę Roku (2020) „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”.