Autor : Piotr Kilanowski, Jerzy S. Majewski
Z uwagi na ograniczone wykorzystanie konstrukcji ogniotrwałych XIX-wieczne kamienice warszawskie przetrwały do chwili obecnej w stopniu szczątkowym względem swojej liczebności przed 1939 r., a co za tym idzie, postrzegać je należy jako szczególnie cenne przykłady dziedzictwa architektonicznego i kulturowego w skali miasta.
Warszawskie śródmiejskie domy czynszowe ostatniej ćwierci XIX w. uzyskiwały najczęściej architektoniczną oprawę z wykorzystaniem stylistyki neorenesansu włoskiego i neorenesansu północnego, rzadziej neogotyku, a pod koniec stulecia – z udziałem także neobaroku i eklektyzmu.Podstawowymi materiałami budowlanymi i wykończeniowymi były cegła pełna (do wykonywania ścian) oraz cegła dziurawka (w roli uzupełniającej i przy nadbudowach). Dominowały stropy drewniane, stopniowo rozwijały się konstrukcje ogniotrwałe, jak np. sklepienia odcinkowe na belkach żelaznych czy stropy ceramiczne na belkach stalowych systemu „Kleina” w końcu stulecia. W latach 60. i 70. XIX w. szaloną popularność zyskało żeliwo – do dziś w Warszawie zachowało się wiele przykładów detali wykonanych z tego materiału, jak odboje, balustrady balkonów i schodów, ogrodzenia etc. Rosła rola żelaza kowalnego – w ostatniej dekadzie stulecia. U warszawskich fundatorów można obserwować predylekcję ku wykańczaniu domów z użyciem kamienia i ceramiki w reprezentacyjnych częściach wspólnych oraz wprowadzaniem lastrika lub drewna w częściach w głębi posesji. Ogrzewanie zapewniały piece kaflowe, oświetlenie było przede wszystkim gazowe. Obiekty doświetlano też za pomocą przeszklonych świetlików.
Wentylację pomieszczeń zapewniały specjalne murowane kanały. Charakterystycznym elementem rzutu warszawskiej kamienicy są głębokie wcięcia w narożnikach podwórka, nazywane niekiedy łapaczami światła. Rozwiązanie to zaczerpnięto z kamienic berlińskich. Berlińskim nazywano też narożny pokój, doświetlony właśnie dzięki łapaczom światła. Z reguły w łapaczach światła lokowano balkony, które z jednej strony zacieniały pomieszczenia, z drugiej jednak pozwalały na wprowadzanie przeszklonych drzwi balkonowych wpuszczających do wnętrza więcej światła niż okno z parapetem. Łapacze światła o zróżnicowanych rzutach i głębokości stosowano co najmniej od lat 70. XIX w. aż do wybuchu I wojny światowej, a sporadycznie jeszcze w latach 20. XX w.
Większe, lepiej doświetlone i wentylowane mieszkania lokowano w skrzydle frontowym, im dalej natomiast w głąb posesji, tym mieszkania były skromniejsze – zarówno pod względem powierzchni, jak też wyposażenia i standardu wykończenia. Dość częstym rozwiązaniem w kamienicach wznoszonych w typowych układach w latach 80.- 90. i w pierwszej dekadzie XX w. były w mieszkaniach korytarze w skrzydle frontowym oraz oficynie poprzecznej wiodące z klatki schodowej i rozdzielające pomieszczenia na usytuowane w trakcie frontowym oraz tylnym. Kuchnielokowano w oficynach, najczęściej tuż obok drzwi na klatkę kuchenną, czasem oddzielano je od drzwi przedsionkiem. W lepszych kamienicach projektowanych w końcu XIX i w początku XX w. kuchnie w mieszkaniach starano się grupować w pionach na kolejnych piętrach. Jedną z zalet tych pomieszczeń była ciepła podłoga. Standardowo dla służącej lub kucharki przewidziane było miejsce w kuchni, czasem na antresoli w korytarzu koło kuchni. Rzadziej dla służby przeznaczano pokój usytuowany zaraz za kuchnią w oficynie bocznej z oknem wychodzącym na podwórko.
Co najmniej od lat 60. na ostatniej kondygnacji lokowano tańsze pokoje kawalerskie; przykładowo było tak w kamienicy przy ul. Marszałkowskiej 153 z 1862 r. Na przełomie XIX i XX w. nastąpiła fala gorączkowej przebudowy poddaszy i urządzania w nich mieszkań. Podnoszono dachy, budowano mansardy i lukarny. Już później, w 1900 r., także w zabytkowym centrum, na ulicach sąsiadujących z Krakowskim Przedmieściem, kilka dwupiętrowych kamienic podwyższono o mansardy z kawalerskimi pokojami pojedynczymi. „Roboty prowadzą pośpiesznie, a że mansardy są drewniane mieszkania będą wynajmowane niezwłocznie po ich wykończeniu” – donosił „Kurier Warszawski”. Warszawskie kamienice z XIX w. zazwyczaj miały drewniane więźby dachowe. Poddasza z reguły były przewiewne i najczęściej wykorzystywano je jako miejsce do suszenia bielizny dostępne dla lokatorów. Przy standardowym układzie kamienicy na poddasza w skrzydle frontowym czy oficynie porzecznej zazwyczaj można było wejść z dwóch klatek kuchennych (jak w kamienicy Adolfa Daaba przy ul. Wilczej 32). Zdarzały się budynki o rozbudowanej funkcji poddasza.
W trakcie budowy domów zazwyczaj przyjmowano następującą kolejność wykańczania wnętrz: zakładano wyprawę ścian i sufitów, kładziono sztukaterie, następnie stawiano piece. Malowano sufity i dopiero wówczas kładziono posadzki ceramiczne lub cementowe albo układano parkiety. Po ułożeniu posadzek przybijano listwy podłogowe, fugowano posadzki i zabierano się za poprawki przy pracach sztukateryjnych. Malowano drzwi i okna oraz podejmowano się wykończenia rozmaitych prac dodatkowych. Aby zabezpieczyć posadzki, przykrywano je na ten czas grubą warstwą trocin, a przy droższych realizacjach specjalnych mat.
W latach 70., 80. i 90. reprezentacyjne pomieszczenia, takie jak salon czy jadalnia, a także wnętrza klatek schodowych niemal obowiązkowo miały sztukaterie. Dekoracje te najczęściej zdobiły sufity i fasety. W lepszych mieszkaniach sztukaterie pojawiały się w na ścianach czy też ujmowały supraporty nad drzwiami wiodącymi do salonu czy jadalni. Im bliżej lat 90., tym sztukaterie były bogatsze, bardziej światłocieniowe. W końcu XIX w. faseta z odlewami gipsowymi wykonywana była nawet w najskromniejszych mieszkaniach. W już późniejszych czasach, u schyłku pierwszej dekady XX w., w budynkach wczesnomodernistycznych sztukaterie stawały się bardziej oszczędne w formie. Po początek XX w. dominowały naklejane sztukaterie gipsowe, odlewane z form. Taki sposób ich wykonania był tańszy i nie wymagał od rzemieślników wysokich umiejętności. Powodowało to krytykę projektantów bardziej ambitnych kamienic. Szczególną urodą oraz jakością wykonania wyróżniały się sztukaterie w salonie degustacyjnym w kamienicy Fruzińskiego przy ul. Marszałkowskiej 75 (l. 80. XIX w., Artur Jerzy Spitzbarth, przebudowa 1913, wg proj. Juliusza Nagórskiego), utrzymane w stylistyce Ludwika XV. Wykonał je dział sztukatorski firmy budowlanej Bracia Horn i Rupiewicz pod kierunkiem jego kierownika artystycznego Józefa Gardeckiego. Pomimo wielkiej staranności wykonania sztukaterie w części czynszowej kamienicy Fruzińskiego jakością nie dorównywały tym z salonu degustacyjnego. Zdaniem Nagórskiego nie różniły się zbytnio od prac w innych wznoszonych ówcześnie budynkach warszawskich. Górowały jednak nad nimi stroną artystyczną. W wielu budynkach i mieszkaniach gotowe już sztukaterie były pokrywane farbą przez malarzy pokojowych. Rezultaty ich pracy były z reguły fatalne. Pod warstwą farby precyzyjnie wycyzelowane detale sztukatorskie często zamieniały się w nieokreśloną masę.
U schyłku XIX w. wnętrza pomieszczeń mieszkalnych zazwyczaj były tapetowane. Sufity malowano najczęściej farbami klejowymi. „Dziś z rozwojem smaku estetycznego i wygody tylko mieszkania ubogich są bielone lub też malowane przez szablon wzorem przodków naszych. Doszło już bowiem do takiego stopnia zamiłowania i estetyki, iż coraz większa liczba zamożniejszych włościan ściany swoich izb gościnnych i alkówek okleja tapetami” – przekonywał „Tygodnik Illustrowany” z 1913 r. Wzory i kolory tapet zmieniały się z biegiem lat. Często dziś mogłyby wydać się szokujące. W salonie Jadwigi Łuszczewskiej Deotymy przy ul. Marszałkowskiej 153 na początku XX w. ściany obite były tapetami o wzorach mauretańskich, zharmonizowanych z meblami w tymże stylu (S. Podhorska-Okołów, Warszawa mego dzieciństwa, Warszawa 1955). W dobie mody na secesję salony z tapetami w Warszawie pełne były wzorów art nouveau, „których skala rozciągała się od dam z mokrymi włosami do natłoku liści kasztanowych, dajmy na to w kolorze ciemnopurpurowym (A. Sobański, Ulica Krucza, „Wiadomości Literackie”, 1938). Z kolei Janina Gajewska wspomina salonik w mieszkaniu przy ul. Chopina 15, gdzie mieszkała z rodzicami i siostrą. Tuż przed wybuchem I wojny światowej różowy sufit przemalowano na biały, zaś obicie na ścianach było jasno jagodowe w wielkie zielone kwiaty (Ta wojna zmieni wszystko… Dziennik Janiny Gajewskiej, oprac. Anna Wajs, Warszawa 2014). Największym producentem tapet sprzedawanych w Warszawie była fabryka Franaszka założona już w 1829 r., czyli w dobie klasycyzmu Królestwa Polskiego i panowania biedermeieru. W początku XX w. próbowało z nią konkurować np. Towarzystwo Akcyjne Częstochowskiej Fabryki Papierów Kolorowych i Tapet.
Mieszkania w kamienicach warszawskich aż do początku XX w. zazwyczaj ogrzewane były piecami kaflowymi. Często jeden piec ogrzewał dwa pomieszczenia rozdzielone ścianą. Piece wmurowywano też na parterach paradnych klatek schodowych, zwykle pod biegiem schodów. Takie piece, dekorowane ozdobnymi koronami, zachowały się m.in. w kamienicy przy ul. Mokotowskiej 65 i to na aż dwóch klatkach schodowych: paradnej w skrzydle frontowym i skromniejszy piec na głównej klatce w pierwszej oficynie poprzecznej. Piece zobaczymy też in situ na klatkach kamienic Taubenhausa przy ul. Hożej 27 (1898-1900, proj. Karol Kozłowski) oraz skromniejszy biały z ceramiczną koroną w mocno dziś przekształconej kamienicy Szajnberga przy ul. Hożej 70 (przed 1896). Około 1910 r. w Warszawie działało blisko 50 firm zduńskich podejmujących się samodzielnie wykonywania robót: sześć firm większych, dziewięć mniejszych ze składami kafli, 35 firm składających się z majstrów cechowych podejmujących się stawiania pieców i kuchni. Zdunów w tym czasie było ok. 1200, cechowych, czeladników zduńskich od 250 do 300 i, jak oceniano, ok. 800 czeladzi. Do budowy pieców używano zarówno kafli importowanych, z zachodu i Cesarstwa, a w mniejszej liczbie produkowanych w Królestwie Polskim. Z Miśni pochodziły m.in. secesyjne piece w luksusowej kamienicy Maurycego Spokornego w Al. Ujazdowskich 19. „Ostatnimi czasy zaczęto sprowadzać kafle czeskie, które okazały się o 15% tańsze i nie gorsze” – pisano w „Wiadomościach Budowlanych” w 1911 r. Z czeską konkurencją zaciekle walczyli wytwórcy ze Śląska w Cesarstwie Niemieckim. Do Czech dochodziły anonimy drukowane w Katowicach, ostrzegające przed rzekomo spodziewanym krachem budowlanym w Warszawie. Tymczasem import kafli do Warszawy w początku XX w. był bardzo duży. „Wiadomości Budowlane” oceniały, że w samej tylko pierwszej połowie 1911 r. do miasta sprowadzono z zagranicy ok. 300 wagonów kafli, w tym wagonów z Czech było 13 o łącznej wartości ponad pół miliona rubli. W wielorodzinnych kamienicach wznoszonych czy to w XIX w., czy w pierwszych latach XX w. stosowano także kominki, ale sporadycznie – jedynie w reprezentacyjnych pomieszczeniach najbardziej luksusowych budynków. Służyły raczej dekoracji i splendorowi niż były efektywnym źródłem ogrzewania.
XIX-wieczne kamienice warszawskie przetrwały do dziś w stopniu szczątkowym względem swojej liczebności przed 1939 r. – głównie z uwagi na ograniczone podówczas wykorzystanie konstrukcji ogniotrwałych. W niektórych obiektach zachowały się elementy pierwotnego wystroju (posadzki, sztukaterie, balustrady, parkiety, stolarka otworowa, odboje), a nawet wyposażenia, jak piece czy pozostałości gazowego oświetlenia. Z tego względu uważać je należy jako szczególnie cenne przykłady dziedzictwa architektonicznego i kulturowego w skali całego miasta.
O kamienicach warszawskich XIX/XX w. czyt. także w artykule Piotr Kilanowski, Jerzy S. Majewski, Architektoniczne tajemnice kamienic warszawskich cz. 1
Artykuł powstał w ramach projektu
STUDEO ET CONSERVO 2024 (XIX edycja),
dofinansowanego ze środków Miasta Stołecznego Warszawy.