Paweł Dunin-Wąsowicz „odmraża” zapomniane, dawno wydane, czasem znalezione na osiedlowym śmietniku, a czasem wyjęte z zakurzonego kąta antykwariatu – książki o Warszawie i z Warszawą w tle.
Warszawiaków mieszkających w domach postawionych w miejscu zburzonej zabudowy nurtuje niekiedy pytanie: a co tu było wcześniej?
Nieocenionym źródłem do poszukiwania odpowiedzi na zadanie wyżej pytanie jest mapa tworzona od kilkunastu lat na stronie www.warszawa1939.pl, gdzie poszczególne posesje są pieczołowicie opracowywane i opatrywane dostępną ikonografią. Nawet w przypadku doszczętnie zburzonego getta zachowało się całkiem sporo zdjęć „nijakich” kamienic wykonywanych tuż przed wojną i na jej początku na potrzeby miejskiego Referatu Gabarytów. Ale zbiory te obejmują niemal wyłącznie obszary wysoko zurbanizowane – kilkupiętrowe obiekty o poważnych gabarytach właśnie. A co z tymi nędzniejszymi, przedmiejskimi? Co wreszcie z tym, co powstawało tuż po wojnie, a później wyparte zostało przez gomułkowskie bloki?
Jako dziecię Zatrasia i Sadów Żoliborskich mam świadomość, że przed moimi blokami na tym terenie nie było dosłownie nic – tylko łąki i piachy. Najbliższa niegdysiejsza zabudowa na pograniczu Żoliborza i Bielan to carskie koszary, zwane Powązkowskimi Letnimi Barakami, a także nieistniejące dziś Miasteczko Powązki, Czarny Dwór, Wrząca Górka, Buraków (ten przy Włościańskiej, nie mylić z Burakowem w kierunku Łomianek), a dalej Marymont. Olbrzymia większość ich przedmiejskiej, drewnianej substancji spłonęła 19-20 sierpnia 1944 r. w powstaniu warszawskim. Osady odżyły po wojnie, odbudowując się, ale głównie z rozbiórkowej cegły, której było pod dostatkiem, oraz z wynalazków w rodzaju supremy. Ale i tego już nie ma.
Dlatego wielką radość sprawił mi 10 lat temu znany ilustrator Maciek Sieńczyk, także antykwaryczny szperacz, ofiarowując książkę Jana Minorskiego Formy samorzutnego zagospodarowania przestrzennego w pasie przejściowym pomiędzy wsią i miastem (PWN, Warszawa 1964), a później dorzucając Dzikie budownictwo w Warszawie Jerzego Cegielskiego (Arkady, Warszawa 1963). Nakłady tych rarytasów wynosiły tylko 700 i 885 egzemplarzy i nawet wielu zaawansowanych varsavianistów nie ma świadomości ich istnienia. Tematyka w wielkim stopniu pokrywa się, choć Cegielski podszedł do niej bardziej od strony aspektów prawnych, zaś od strony architektoniczno-urbanistycznej ugryzł ją Minorski (zasłynął w latach 50. jako mąż dzierżący sztandar teorii socrealizmu w architekturze, a Formy…, które stały się od niej odskocznią, obronił jako doktorat w… Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego). Pierwszą publikację Maciek upolował u bukinisty w tunelu Dworca Zachodniego, gdzie drugą – nie wiem.
Obie te książki są skarbnicą „złej” wiedzy o Warszawie (a ze zmyśleń z literatury pięknej polecałbym Króla z Babskich Łąk Henryka Lothamera – o ludziach z adaptowanych na mieszkania garażach pod mokotowską skarpą). Samorzutna zabudowa biedadomków powstawała na niczyich działkach po wojnie w takich rejonach, jak Bródno, Targówek, Jelonki, Służew, Siekierki, Grochów oraz – co dla mnie najważniejsze – Powązki, Marymont i Wrząca Górka (osada przecięta ulicą Broniewskiego na wysokości obecnego parku Olszyna w stronę Romaszewskiego). Budowano z cegły rozbiórkowej z ruin, z supremy, z drewna – z wszystkiego. Kluczowym pojęciem u Minorskiego jest zabudowa łańcuchowa – jednotraktowe domki ze ścianami wspólnymi z sąsiadami, byle oszczędniej. Autor Form… cytował socjologiczną pracę magisterską o mieszkańcach Wrzącej Górki – nie było wśród nich nikogo z wyższym wykształceniem (napisał ją Janusz Wierzbicki, skądinąd ojciec dzisiejszego znanego przewodnika miejskiego i varsavianisty Piotra, który niedawno zasłynął książką o stołecznym browarnictwie). Powala ikonografia – bo są na fotografiach i ciasne wnętrza biedadomków, i gęsi oraz krówki na tle bloków (il. 4), ale i neoklasyczny portyk parterowej budowli, ewidentnie inspirowany socrealizmem MDM (il. 5). Są też u Minorskiego plany inwestycji i schematy rodzinnych powiązań mieszkańców poszczególnych izb!
Autorzy w opisach zdjęć nie podawali adresów poszczególnych posesji, tylko nazwy osad. Zidentyfikowanie miejsc, w których stały fotografowane obiekty, jest w większości niemożliwe, z wyjątkiem tych, w których w tle pojawiają się trwalsze punkty orientacyjne. Dla Wrzącej Górki są nimi zatem zagajnik znany obecnie jako park Olszyna oraz wzmiankowane przy okazji krów znajdujące się w oddali nowo zbudowane bloki osiedla na Bielanach.
Kiedy 10 lat temu wpadła w moje ręce książka Minorskiego, zdjęcia z Miasteczka Powązki dały się dokładniej zlokalizować dzięki trzem obiektom. Pierwszym był budynek przychodni lekarskiej (na załączonej mapce bud. C; il. 3-3a-3b) zbudowany pod koniec lat 50. przy Jasnodworskiej (ale już w okolicach 1980 r. rozebrano widniejącą na zdjęciu z prawej strony dobrze zachowaną kamienicę przy ul. Powązkowskiej 62B). Drugim – górujące nad slumsami kilkupiętrowe magazyny Przedsiębiorstwa Handlu Chemikaliami „Chemia” przy zachodnim odcinku Elbląskiej (obecnie przechrzczonym na ulicę Jerzego Ficowskiego), postawione chyba mniej więcej w tym samym czasie (na załączonej mapce bud. B; il. 2-2a). Trzecim – małomiasteczkowy domek z deskowanym pięterkiem na samym początku tejże ulicy (na załączonej mapce bud. A; il. 1-1a). Był ostatnim z oryginalnej przedwojennej drewnianej zabudowy Miasteczka, spalonego przez Niemców 20 sierpnia 1944 r. – praktycznie ostało się tylko parę większych kamienic z murowanymi stropami przy Powązkowskiej oraz bodaj dwa drewniaki na samym skraju osady, dokąd ogień najwidoczniej nie dotarł (Minorski sfotografował także większą, sąsiednią chałupę, która do naszych czasów już nie dotrwała).
Gdyby jednak ktoś nieobdarzony moją 50-letnią pamięcią próbował się za to zabrać obecnie, zdołałby zidentyfikować tylko miejsce ze zdjęcia z przychodnią. Dwa pozostałe punkty orientacyjne zostały rozebrane w latach 2015-2016, co można prześledzić w miejskim serwisie fotoplanów (http://mapa.um.warszawa.pl/mapaApp1/mapa?service=mapa_historyczna). W miejscu magazynów „Chemii” zbudowano nowe bloki mieszkaniówki, w miejscu drewnianego ostańca (niemal przy samej ówczesnej bocznicy kolejowej wiodącej do fortu Bema) nie zbudowano nic.
Wydawało się, że obcowałem z pamiątką po zabudowie spontanicznej. Z roku na rok okazuje się jednak, że staje się ona suwenirem także po tej regularnej.