8.2 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia, 2024

Piotr Bratkowski 1955-2021

Autor: Paweł Dunin-Wąsowicz

Na zdjęciu głównym:
Promocja książki Piotra Bratkowskiego Wiersze stare i nowe w Czułym Barbarzyńcy, przy stoliku pod oknem m.in. Piotr Bratkowski i Marcin Świetlicki, czerwiec 2003 r. (archiwum PDW).

W latach 80. miesięcznik „Literatura”, aby zdobyć młodzieżowego czytelnika, kusił go drukiem w odcinkach takich pozycji, jak Dzieci z dworca Zoo czy biografie gwiazd rocka – na pewno Lennona, chyba także Hendrixa. Tłumacz którejś z tych ostatnich, Piotr Bratkowski, od 1983 r. publikował stałe felietony Prywatna taśmoteka. W nich bodaj jako pierwszy w PRL na poważnie i zarazem megasubiektywnie – bo wplatając anegdoty z własnego życia – analizował teksty polskich artystów rockowych, doceniając walory choćby debiutujących T.Love Alternative czy Róż Europy. Literacki beton atakował Bratkowskiego, że chce ożenić Korę z Jackiem Kaczmarskim (taka ślubna para znalazła się kilkanaście lat potem na okładce książki). W 1987 i 1988 r. chodziłem na wrześniowe maratony nowofalowe Poza Kontrolą, a wiedząc, że przerwy między występami są nużące, wziąłem kiedyś z sobą numer „Literatury”. I jestem przekonany, że to dla Bratkowskiego i jego dygresji o blokowaniu zapałką psującego się klawisza w tandetnym magnetofonie poprosiła mnie o pożyczenie tego numeru nieznana panna (bo zwróciła go po pół godzinie).

Samego Piotra poznałem wiosną 1991 r. jako naczelnego efemerycznego (siedem numerów) dwutygodnika „Atak”; wprowadził tam mnie Mirosław Pęczak, na którego konwersatorium z kultury alternatywnej się zapisałem. Pierwszego dnia wiosny – a dzień był pamiętny ze względu na historyczne bitwy policji z wagarowiczami – dostałem od Piotra jego świeżo wydany tomik wierszy Nauka strzelania. Paradoksalnie, przyćmiły go debiuty młodszych o parę lat poetów tzw. pokolenia brulionu. Paradoksalnie, to właśnie Bratkowski odkrył Marcina Świetlickiego i drukował go w reaktywowanym „Po Prostu”.

A dla mnie jest to książeczka wybitna z trzech powodów, manifestujących się na 60 stronicach formatu mojego dzienniczka szkolnego z podstawówki. Po pierwsze, nikt wcześniej w polskiej poezji nie grał tyle popkulturą – są inwokacje do Muńka, Janerki i Lipińskiego, są odniesienia do Cohena i Dylana, i wiersz o koncercie Róż Europy. Po drugie, jest cała historia lat 80., ale w prywatnym kontekście – bo i śmierć Popiełuszki (sąsiad namawiający na wódkę), bo i Czarnobyl („nie boję się tej chmury”) – albo sprowadzona do absurdu, jak w wierszu o 13 grudnia 1981 r., opowiadającym, jakie znaczenie ta data miała wówczas w Hiszpanii (futbolowe). Do tej grupy przynależą poniekąd lakoniczne Najpiękniejsze słowa języka polskiego, gdzie uczniom odpowiadającym komunałami, które powinno się przywoływać, przeciwstawiony jest ten, kto wypowiada słowo w jego pojęciu pięknie brzmiące („anilana”). A także wyznanie w Szkole warszawskiej, że wiersz napisał, bo chciał w którymś przeczytać imię swojej przyszłej żony Marty.

Po trzecie jest wreszcie Warszawa – przede wszystkim nasz wspólny Żoliborz („moja historia rozgrywa się między wylotem na Poznań a Cytadelą” w Szkole warszawskiej i znowu okno z widokiem na Cytadelę w poemacie Walkman). Ale i Krakowskie Przedmieście w zamykającym tomik wierszu bez tytułu o kolejkach ustawiających się rano do sklepu rybnego i księgarni, z proroczą puentą: „te książki miały kiedyś wartość mrożonych dorszy”.

Trochę inną, deliryczną raczej Warszawę odnalazłem także kilka lat później w powieści Piotra W stanie wolnym (1983), do której zajrzałem w bibliotece. Oprócz pola namiotowego bodaj na Ochocie (mogę się mylić) opisał główną arterię Dzikiego Zachodu, czyli Żelazną – rezerwat miasta wczesnego PRL, o niej naczytał się u Marka Nowakowskiego, z którego twórczości napisał pracę magisterską.

Ale Żoliborz powrócił w ostatniej książce Piotra – Mieszkam w domu, w którym wszyscy umarli. Przebija przez nią przeczucie własnego rychłego odejścia. W tej kronice szeregowca przy Kaniowskiej z 1961 r., na osiedlu rzekomej „czerwonej burżuazji” (rzekomej, bo prawdziwa pobudowała się opodal na działkach odebranych przedwojennym właścicielom), mieszają się gorzkie relacje z ojcem o mocno – według Piotra – zafałszowanej osobowości, z żydowską rodziną matki (o tym pochodzeniu dowiedział się dopiero jako siedemnastolatek), z własnymi pijaństwami autora, jak to po śmierci ojca.

Choć w 2003 r. zebraliśmy stare felietony Piotra w opublikowanej przez moje wydawnictwo książce Prywatna taśmoteka, to widywałem się z Piotrem rzadko. Narozrabialiśmy trochę paręnaście lat temu we Wrocławiu na obradach jury Festiwalu Kryminału, komunikowaliśmy się jednak głównie poprzez komentarze na Facebooku. Ale tak jakoś się zdarzało, że czytając w XXI wieku „Newsweek”, odkrywałem u Piotra afirmatywny stosunek wobec tych samych twórców: Doroty Masłowskiej, Grabaża czy Pablopavo.

A nowymi sąsiadami Piotra będą teraz Kora i Jacek Kaczmarski.

Paweł Dunin-Wąsowicz

7 października 2021 r.

2 KOMENTARZE

  1. wiesz Pawle, taką prywatną historyjkę dodam, niekoniecznie egotyczną (twój tekst: szapo ba) – choć chciałoby się wspomnieć, zatem wspomnę tylko, jak to, siedząc w styczniu 1983 na sądowym korytarzu w oczekiwaniu na rozwód swoich rodziców, czytam w Literaturze felieton niejakiego Bratkowskiego o Beatlesach, ale tych wspomnień z PB sporo. to inne: 4 lutego 1988, Mikołów, akurat rzekłem tzw. sakramentalne „tak”, a kolega mi przy wspólnym grupowym zdjęciu szepce z tyłu, że Bratkowski dał w nowym numerze Non Stopu mój wiersz o Lennonie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj