Autor: Michał Pilich
Fragment warszawskiego Targówka położony w „trójkącie” między terenami cmentarzy Bródnowskiego i cmentarza żydowskiego na Bródnie oraz ograniczony od wschodu ulicą św. Wincentego położony jest nieco na uboczu dzielnicy. O ile w okresie powojennym Bródno i Targówek zaczęto stopniowo zapełniać nową zabudową, to ten obszar pozostawał jakby w letargu, na który bezsprzecznie wpływ miało sąsiedztwo cmentarzy. Dopiero w ostatnich dwóch dekadach pojawiła się tu nowa, niska zabudowa mieszkaniowa, zmodernizowano poszczególne ulice. Ale wciąż panuje tu raczej senna atmosfera.
Nadal trwają w tym miejscu pozostałości dawnej przedmiejskiej zabudowy, przy czym niektóre z tych domów są już w ruinie. Do cenniejszych obiektów należy częściowo zachowany stary bruk na ulicy Rogowskiej, ujęty w gminnej ewidencji zabytków.
Nieliczni przechodnie, którzy dotrą na sam skraj tej części dzielnicy, pod mur cmentarza Bródnowskiego, dostrzegą na terenie zarośniętej posesji ciągnącej się wzdłuż muru nekropolii u zbiegu ulic Rzeszowskiej i Obwodowej liczne, porozrzucane w nieładzie kawałki granitowych lub piaskowcowych bloków, niektóre o sporych rozmiarach. Przy samej ulicy leży ogromny głaz narzutowy pokryty graffiti.
Pośród po części obrobionych kamieniarsko kamiennych bloków uważne oko dostrzeże te, które pokryte są inskrypcjami, w znakomitej większości wykonanymi w języku niemieckim charakterystyczną dla niego czcionką – frakturą. Tylko na dwóch spośród kilkunastu znajdują się napisy polskie. To pozostałości zdekompletowanych nagrobków. W jaki sposób mogły tu trafić?
Bliskość obu nekropolii powodowała, że w tej części miasta – szczególnie w rejonie ulicy św. Wincentego – ulokowały się już przed wiekiem liczne zakłady kamieniarskie. W okresie powojennym w całej Polsce opuszczone cmentarze stawały się niejednokrotnie darmowym „rezerwuarem” kamienia. Proceder ten dotknął przede wszystkim nekropolie żydowskie i niemieckie, jako że zabrakło ich opiekunów. Zamknięte cmentarze niszczały, nierzadko skazywane na zagładę celowo, poprzez całkowitą likwidację, zamieniane w parki, skwery lub pozostawiane własnemu losowi. Tak działo się z poniemieckimi cmentarzami na tzw. ziemiach zachodnich, ale też z nekropoliami na obszarze przedwojennej Polski, gdzie po niemieckich, najczęściej XIX-wiecznych kolonistach zostały tylko niewielkie nekropolie. Podobnie było z żydowskimi kirkutami.
Przykładów nie trzeba daleko szukać. Pobliski cmentarz żydowski, częściowo zdewastowany podczas niemieckiej okupacji, w 1960 r. oficjalnie zamknięto (ostatni pochówek miał tu miejsce w 1947 r.), a nagrobki powyrywano i zebrano w pryzmy. Teren zalesiono, próbując uczynić z cmentarza park. W rzeczywistości stał się on miejscem schadzek i alkoholowych libacji. Piaskowcowe macewy nierzadko wywożono, z myślą o ich wykorzystaniu w charakterze materiału budowlanego. Przypomnijmy, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat kilkakrotnie odnajdywano połamane fragmenty macew, pochodzące najprawdopodobniej z położonego właśnie na praskim brzegu Wisły cmentarza żydowskiego. W czasach PRL-u użyto ich do wykonania m.in. pergoli w dzisiejszym parku im. Jana Szypowskiego „Leśnika” na Grochowie, krawężników w warszawskim ZOO czy w kwaterze żołnierzy radzieckich na cmentarzu Bródnowskim. Dziś dawny cmentarz żydowski, ogrodzony i otoczony opieką, udostępniany jest do zwiedzania, a o jego historii, sięgającej pierwszej połowy XVIII w., można się dowiedzieć z ekspozycji zorganizowanej w pawilonie obok monumentalnej bramy wejściowej.
Pod murem cmentarnym przy ulicy Rzeszowskiej nie ma macew. Dominują porozrzucane nagrobki z niemieckimi inskrypcjami. Jak możemy odczytać, upamiętniają one zmarłych w okresie międzywojennym lub w czasach ostatniej wojny. Nie wiemy, skąd pochodzą i kiedy zostały tu przywiezione, aby w czyimś zamiarze zostać wykorzystanymi ponownie. Na cmentarzu bródnowskim sam przed ponad 20 laty widziałem powojenny nagrobek, który na odwrocie jednej z płyt miał doskonale czytelną niemiecką inskrypcję, której nikt nawet nie próbował usunąć. Stare nagrobki wykorzystywano też jako destrukt – np. przed 10 laty prasa donosiła o odnalezieniu w gruzie wzmacniającym nadwiślański brzeg w Łomiankach fragmenty połamanych poniemieckich nagrobków.
Trudno dziś oszacować skalę tego procederu, który trwał dekadami.
Warto przypomnieć, że choćby na terenie dzisiejszej Białołęki znajdują się ślady dawnych cmentarzy ewangelickich, na których chowani byli koloniści pochodzenia niemieckiego. Przybyli oni na tereny dzisiejszej Białołęki zapewne w XIX w. Największy spośród tych cmentarzy położony jest na obszarze białołęckich Brzezin, u zbiegu ulic Kamykowej i Krzemiennej. Całość porastają dziś gęste krzewy. Tylko część z zachowanych nagrobków w 2012 r. przeniesiono na inną nekropolię, usytuowaną u zbiegu ulic Mańkowskiej i Ruskowy Bród. Z uszkodzonych grobowców społecznicy utworzyli tu lapidarium. Tym samym powstało miejsce pamięci o dawnych osadnikach. Najmniejszą z białołęckich poewangelickich nekropolii jest cmentarzyk położony nieopodal wiślanego brzegu przy Kępie Tarchomińskiej 6, dziś wciśnięty w nową zabudowę jednorodzinną.
Kiedy przyjrzymy się podwarszawskim okolicom Białołęki, okaże się, że podobnych świadków historii, w postaci zapomnianych ewangelickich cmentarzy, odnajdziemy kilka, np. w Pustelniku, Aleksandrowie czy w Michałowie-Grabinie. Ostatni z wymienionych jest najlepiej zachowanym i zadbanym cmentarzem – dzięki lokalnym społecznikom.
Przybyłych w te okolice kolonistów należy przypisać do tzw. osadnictwa olenderskiego. Osadnictwo to na ziemiach polskich, w tym pierwotnie na Żuławach, występowało od XVI w. Olendrzy przybywali z Niderlandów, niejednokrotnie uciekając przed religijnymi prześladowaniami. Szacuje się, że do końca XIX w. wzdłuż Wisły powstało ok. 1,5 tys. osad olenderskich.
Na Mazowsze pierwsi osadnicy z Niderlandów dotarli w XVII w., w tym w 1628 r. na Saską Kępę – jako zaprawieni w gospodarowaniu na trudnych, zalewowych terenach. W drugiej połowie XVIII w. i – szczególnie w XIX w. – nastąpiła kolejna fala osadnicza. Koloniści przybywali wówczas z terenu Niemiec.
Destrukty porzucone na Targówku raczej nie pochodzą z białołęckich czy okolicznych cmentarzy kolonistów, jako że zachowane do dziś na nich nagrobki są znacznie skromniejsze, nic nie wskazuje, by mogły tam występować kiedyś nagrobki z granitu. Miejsce pochodzenia potrzaskanych fragmentów nagrobków będzie raczej trudne do ustalenia.
Fakt istnienia niemieckich nagrobków pod murem cmentarza Bródnowskiego nie jest zupełnie nieznany. Kwerenda internetowa pokazała, że lokalne media raz na kilka lat „odkrywają” temat, po czym znów zapada cisza. Co ciekawe, relikty nagrobków ktoś kiedyś katalogował – na niektórych z nich widać ponaklejane, mocno już zniszczone karteczki z numerami.
Może warto destrukty nagrobków ostatecznie otoczyć opieką i zabezpieczyć – tak jak to zrobiono w przypadku lapidarium na Ruskowym Brodzie – tym bardziej że, jak wynika z ortofotomapy Warszawy, nieruchomości, na których znajdują się nagrobki, są własnością Miasta Stołecznego Warszawy. A ich stan chluby miastu obecnie z pewnością nie przynosi.