Prezentowany tekst powstał w ramach projektu „Odkrywanie kart historii warszawskiej Pragi”, realizowanego przez Fundację Hereditas w okresie do 1 stycznia do 31 grudnia 2014 r., jest to kontynuacja i uzupełnienie projektu „Losy warszawskiej Pragi w latach nazizmu i stalinizmu”.
Autor: Tomasz Łabuszewski
Warszawa była dla Józefa Stalina i polskich komunistów miejscem wyjątkowym nie tylko z uwagi na swoją stołeczność, ale przede wszystkim z powodu jej pozycji na mapie polskich struktur niepodległościowych, których złamanie i likwidacja były podstawowym warunkiem uchwycenia i utrzymania władzy w Polsce. Doprowadzenie do rozbicia rękami niemieckimi centrum decyzyjnego i dowódczego Polskiego Państwa Podziemnego w trakcie Powstania Warszawskiego nie zakończyło procesu przejmowania pełnej kontroli nad Warszawą i całym krajem. Pozostała Praga, z ocalałymi w znacznej części z pożogi wojennej mieszkańcami, którzy mimowolnie stali się naocznymi świadkami wiarołomstwa naszych sojuszników.
Film „Odkrywanie kart historii warszawskiej Pragi”
Pozostali także jeszcze stosunkowo liczni konspiratorzy z tego terenu, z Obwodu Warszawa – powiat oraz trzech podokręgów, tworzących do niedawna Obszar Warszawski AK oraz ci wszyscy członkowie konspiracji niepodległościowej, którzy latem 1944 r. zdążali na pomoc walczącej stolicy. Pozostały wreszcie miejscowości podwarszawskie nasycone ponad miarę ocalałymi z hekatomby powstańczej żołnierzami korpusu warszawskiego AK. Wszystkie te miejsca NKWD, Smiersz, UB oraz Informacja Wojskowa musiały dokładnie przeszukać, ocalałych zaś członków Polskiego Państwa Podziemnego jak najszybciej zatrzymać i wyeliminować.
Dla osiągnięcia wspomnianych celów potrzeba było zaangażowania znacznych sił komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, centrów dowodzenia, a zwłaszcza miejsc represji przygotowanych na przyjmowanie licznych aresztowanych. Wybór tych miejsc dotknął niestety głównie prawobrzeżnej części stolicy. Paradoksalnie, zachowane od powstańczej hekatomby budynki mieszkalne Pragi, mogące stanowić azyl dla uchodźców z lewobrzeżnej części miasta, stały się teraz dla niej swoistym „przekleństwem”. Do ocalałych z pożogi wojennej kamienic już w zimie 1944/1945 zaczęli wprowadzać się bowiem nowi „lokatorzy”, nadając im całkowicie nową, odmienną od dotychczasowej „rangę”.
Spokojne dotąd czynszowe lokale zamieniały się w pokoje przesłuchań, piwnice – w podręczne areszty, „ciche” podwórka w miejsca ostatniego spoczynku mordowanych więźniów. Wszystko to działo się tuż obok normalnie funkcjonujących ulic, domów, mieszkań, w których ludzie starali się zwyczajnie żyć, nie słysząc krzyków, jęków, nie widząc gwałtów, grabieży i stale rosnącej obecności „wyzwolicieli”. „Komendantów wojskowych polskich w Warszawie jest dwóch – wspominał jeden ze świadków − jeden na Warszawę, al. Ujazdowskie (obecnie al. Stalina) róg al. Róż i komendant na Pradze, Otwocka 3. Obydwaj rosyjscy Polacy – pułkownicy. Rosyjskich komendantów wojskowych jest czternastu (Warszawa podzielona jest na 14 rejonów) na każdym rejonie jest major, przeważnie dość inteligentny, zastępcą kapitan, przeważnie półanalfabeta, pluton ochrony i komórka NKWD. Zajmują oni zawsze jeden z nieopalonych domów swego rejonu, wysiedlając z tegoż domu ludność cywilną. […] Na każdym kroku spotyka się robocze drużyny rosyjskie, wyciągające kable podziemne na terenie całej Warszawy. Kable te następnie wywożone są samochodami w niewiadomym kierunku”.
W styczniu 1945 r., po zajęciu przez Armię Czerwoną i Ludowe Wojsko Polskie ruin lewobrzeżnej Warszawy i odejściu na zachód większości jednostek Armii Czerwonej proces instalowania się na Pradze kolejnych placówek komunistycznej „bezpieki” (w tym głównie polskiej, nadzorowanej bezpośrednio przez sowietów) nie tylko nie uległ wyhamowaniu, ale nabrał wręcz nowej dynamiki. Zapowiadał to zresztą już 19 stycznia 1945 r. gen. Iwan Sierow – pełnomocnik NKWD przy 1. Froncie Białoruskim, pisząc do Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Ławrientija Berii: „W celu zaprowadzenia należytego porządku w Warszawie wykonaliśmy co następuje: 1. zorganizowaliśmy grupy operacyjno- czekistowskie mające na celu filtrację wszystkich mieszkańców zamierzających przedostać się na Pragę”.
W zimie 1944/1945 r. dowództwo Armii Czerwonej zajęło na Pradze na siedziby komendy miasta co najmniej cztery gmachy. Poza wspomnianą już Otwocką 3,także kamienicę przy Kawęczyńskiej 12, Jagiellońskiej 17 oraz Targowej 76. Co więcej, na Szmulkach przy ul. Wiosennej 8 mieściło się ponadto tzw. przedstawicielstwo wojsk sowieckich o nierozpoznanym dotąd charakterze (najprawdopodobniej zajęte na kwatery). Spośród wymienionych lokalizacji najważniejszą w początkowym okresie była z pewnością Otwocka 3 – mieściły się tam poza wzmiankowaną komendą także Trybunał Wojskowy wraz z siedzibą prokuratora Armii Czerwonej. Musiał tam też znajdować się podręczny areszt. Kolejny Trybunał Wojenny zlokalizowany został przy ul. Jagiellońskiej 38 (w budynku gimnazjum im. Władysława IV), która z wolna zaczęła zamieniać się w wydzieloną sowiecką enklawę. Pod numerem 34 urzędował bowiem przewodniczący wspomnianego trybunału, a w kamienicy pod numerem 28 prokuratorzy Armii Czerwonej.
O tym, jak wyglądała wówczas część gmachu gimnazjum im. Władysława IV, wspominał po latach jeden z jego abiturientów: „Zacząłem chodzić do Władysława IV w roku szkolnym 1945/’46, wtedy szkoła była na ulicy Kawęczyńskiej i kończyłem tam drugą klasę gimnazjum. Natomiast w następnym roku szkolnym 1946/’47 gimnazjum i liceum im. Władysława IV przeniosło się do swojego gmachu na ul. Jagiellońskiej 38. Wówczas szkoła nie zajmowała całego budynku.
Moja klasa była na pierwszym piętrze i okna, duże okna były zamalowane (najniższy poziom okien) od zewnątrz, szarą farbą. Moje miejsce było przy ścianie z oknami i zauważyłem, że ta farba odstaje przy framudze na dole. Mogłem więc przez szparę patrzeć i obserwować boisko. Myśmy wtedy wiedzieli tyle, że w skrzydle od ul. Jagiellońskiej jest jakiś posterunek, czy jakaś siedziba NKWD. Brama była zamknięta, nie było wejścia do szkoły od tamtej strony. Od strony naszego gmachu drzwi na boisko były zabite deskami i właściwie tam było tylko jedno wyjście i jak oni to wszystko zabili z jednej i drugiej strony, to nawet niewielu miało świadomość, że tam były kiedyś drzwi na boisko. Na boisko nikt z uczniów nie mógł wchodzić. Tak samo brama od ulicy Jagiellońskiej była zamknięta, stał wartownik w bramie i stał wartownik od strony boiska. To było strasznie strzeżone miejsce. Natomiast na boisku stał ciekawy budynek i on mnie bardzo zainteresował. Był to budynek kwadratowy chyba z dachem czterospadowym, a może płaskim z okapami, było jedno wejście do tego budynku – drzwi zamykane na skobel. Dookoła tego budynku w promieniu 2 metrów był porządnie zrobiony płot z drutu kolczastego. Wartownik stał przy wejściu, które też było zamykane na furtkę z drutu kolczastego”.
Nie był to niestety koniec obecności sowieckiego wojskowego aparatu sprawiedliwości w prawobrzeżnej części Warszawy. Aparatu, który w myśl porozumienia podpisanego przez PKWN 26 VII 1944 r. obejmował swoją jurysdykcją wszystkich cywilów – obywateli polskich, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w bliżej nieokreślonej strefie przyfrontowej. Wiadomo, iż w tzw. kordegardzie przy ul. 11 Listopada 68 funkcjonował kolejny trybunał – być może NKWD, dysponujący podręcznym aresztem „wygospodarowanym” w piwnicach sąsiedniej kamienicy nr 66. „Po drugiej stronie ul. 11 Listopada – wspominał jeden ze świadków − chodziły gęsto patrole NKWD i stały warty przed niektórymi budynkami. Ich było bardzo łatwo rozpoznać, bo ich zewnętrzny moderunek: umundurowanie od butów po czapkę były w lepszym gatunku. Oficerowie w zimę chodzili w długich kożuchach. Z matką chcąc przejść na Targówek musieliśmy przechodzić przez jedyne przejście, którym był wiadukt kolejowy i przepust. I tam po obu stronach stały wzmocnione posterunki NKWD i kontrolowały przechodzących. Zwłaszcza mężczyźni byli zatrzymywani. Dopiero później (to była zima z 1944 na 45) przyszła wiedza, szeptana, że na terenie przykolejowym dzieją się makabryczne rzeczy, że Sowieci likwidują Akowców. Pamiętam z końca lat 60., że na terenie przyległym do linii kolejowej, blisko wiaduktu, często były składane kwiaty, był jeden duży krzyż”.
Kończąc przegląd obiektów zajętych przez sowieckie formacje wojskowe (ale także i NKWD) – trzeba wspomnieć także o Dworcu Wileńskim (gdzie utworzona została tzw. komenda etapowo-przepustkowa), o budynkach byłej dyrekcji PKP przy ul. Wileńskiej 2/4 (rezydował tam m.in. pełnomocnik Armii Czerwonej przy prezydium Rady Ministrów) oraz o gmachach przy ulicach Zamoyskiego 43 i Targowej 81, zajętych przez intendenturę oraz sowieckie jednostki logistyczne.
Bardzo szybko na Pradze zaczęło też instalować swoje aktywa NKWD, planując szeroko zakrojone operacje przeciwko polskiemu podziemiu (np. operację o kryptonimie „Białowieża”, wymierzoną w struktury Podokręgu Wschodniego Obszaru Warszawskiego AK). Tak w mieście, jak i na jego bezpośrednim zapleczu działały w sumie dwie sowieckie grupy operacyjne: „warszawska” dowodzona przez płk. Pawła Michajłowa i „praska” kierowana przez płk. Michaiła Lichaczewa. Wzorem formacji wojskowych, sowiecki aparat bezpieczeństwa starał się skoncentrować swoje aktywa na stosunkowo niewielkim obszarze, tworząc na Pradze Północ swoistą enklawę. Obejmowała ona kwartał miasta wyznaczany przez ulice: 11 Listopada, Szwedzką, Inżynierską i Wileńską. Wyłomem w tym zakresie były budynki byłego żydowskiego akademika przy ul. Sierakowskiego 7, w którym w okresie okupacji niemieckiej funkcjonował Szpital Przemienienia Pańskiego oraz położony blisko niego gmach przy ul. Szerokiej 8 (wykorzystywany najprawdopodobniej na kwatery), a także bliżej nieustalone – używane doraźnie jako miejsca przetrzymywań aresztowanych − domy prywatne na Targówku. Jednym z obiektów rozpoznanym na Pradze Południe jako miejsce represji sowieckich był też zajęty przez NKWD na kilka miesięcy wiosną 1945 r. niemiecki obóz pracy przy ul. Skaryszewskiej 8, zlokalizowany w liceum im. gen. Jakuba Jasińskiego. „Ostatnio uruchomiony został czwarty obóz na ul. Skaryszewskiej na Pradze – informowała strona niepodległościowa – Obecnie znajduje się w nim przeszło 3 tysiące robotników polskich przywiezionych z Niemiec. Cel uwięzienia tych robotników i ich trzymanie zupełnie nieznany. R[ada] G[łówna] O[piekuńcza] powiadomione o wyjątkowo ciężkich warunkach i głodzie panującym w tym obozie, otrzymało polecenie na udzielenie pomocy. Obozu przy Skaryszewskiej pilnują żołnierze w uniformach polskich i mówiący po polsku, wewnątrz wyłącznie NKWD”.
Największym zespołem budynków na Pradze przejętym w pierwszej kolejności przez sowiecki aparat bezpieczeństwa były byłe koszary 36 pp. WP zlokalizowane przy ul. Ratuszowej 10 (częściej znane jednak jako więzienie przy ul. 11 Listopada bądź też „Toledo”), w których zorganizowane zostało najważniejsze w Warszawie (do połowy 1945 r.) więzienie karno-śledcze. Tworzyło ono wraz ze wspomnianymi już wcześniej gmachami przy tej samej ulicy jednolity kompleks wykorzystywany do celów represyjnych. Od ulicy więzienie oddzielał wysoki na około 3 m mur, zakończony zasiekami z drutu kolczastego. W narożnikach znajdowały się wieżyczki strażnicze z reflektorami. Na pierwszym piętrze był oddział śledczy z osobnymi celami dla mężczyzn i kobiet oraz pokojami przesłuchań. Wydzielona cela skazanych na karę śmierci znajdowała się także na pierwszym piętrze, a egzekucje odbywały się co najmniej w dwóch miejscach. Były to dwie piwnice, zwane potocznie bunkrami, zlokalizowane na dziedzińcu więzienia oraz poza budynkiem więziennym, w załomie muru. W tym miejscu wmurowana była dodatkowo szyna, na której wieszano skazańców. Zwłoki zamordowanych zakopywano głównie na terenie więzienia, pod murem cmentarza bródnowskiego lub w innych nierozpoznanych dotąd lokalizacjach.
Podobną „rangę” jak omawiana wcześniej Jagiellońska, czy też właśnie 11 Listopada, zyskała również niepozorna i cicha uliczka Strzelecka – zamknięta z jednej strony Szwedzką, z drugiej zaś 11 Listopada. O ile najważniejszym miejscem do przetrzymywania więźniów stały się dla sowietów byłe koszary 36 pp., o tyle najważniejszym gmachem w działaniach operacyjnych była kamienica wybudowana w końcu lat trzydziestych przez hr. Zygmunta Jórskiego przy ul. Strzeleckiej 8 (róg Środkowej 13). To tam przywożono wszystkich zatrzymanych w trakcie obław, którzy mieli dla sowieckiego aparatu bezpieczeństwa jakieś znaczenie operacyjne. Według potwierdzonych danych, trafili tu m.in. ostatni komendant Obszaru Warszawskiego AK – płk Zygmunt Marszewski „Kazimierz”, były komendant Okręgu Nowogródzkiego AK płk Janusz Szlaski „Prawdzic”, komendant Podokręgu Wschodniego AK – ppłk Lucjan Antoni Szymański „Janczar”, komendant Obwodu AK Sokołów Podlaski mjr Jerzy Sasin „Rosa” czy też komendant Okręgu Białostockiego NOW − kpt Mieczysław Grygorcewicz „Miecz”, a także Witold Bieńkowski „Kalski” z Delegatury Rządu, Jan Hoppe – wiceprzewodniczący konspiracyjnego Stronnictwa Pracy i wielu innych. W lokalach mieszkalnych na pierwszym, drugim i trzecim piętrze, z których wcześniej wyrzucono mieszkańców, zaczęli urzędować śledczy NKWD, w piwnicach i na parterze urządzono podręczny areszt wraz z dwoma karcerami (bez okien), zlokalizowanymi pod schodami dwóch klatek schodowych od strony ul. Strzeleckiej (w części budynku od strony ul. Środkowej znalazły się wyłącznie kwatery funkcjonariuszy sowieckich służb specjalnych).
Według niepotwierdzonych informacji tam też przez kilka miesięcy znajdowała się jedna z kwater wspomnianego już wcześniej gen. Iwana Sierowa – odpowiedzialnego za rozbicie polskiego podziemia niepodległościowego. Tam też rezydował wspominany już płk P. Michajłow, a w późniejszym czasie doradcy ministra Bezpieczeństwa Publicznego gen. Nikołaj Seliwanowski i płk Siemion Dawydow oraz „sowietnik” WUBP w Warszawie ppłk Bobczenko. Dla zachowania tajemnicy zbrodni, jakich tam dokonywano, ul. Strzelecka od Środkowej do 11 Listopada została na kilka miesięcy wyłączona z ruchu – w poprzek jezdni postawiono zasieki z drutu kolczastego i wystawiono wartowników. Całość oświetlały reflektory o dużej mocy. Ofiary niezwykle brutalnych przesłuchań bądź odsyłano do obozu specjalnego, a następnie kontrolno- filtracyjnego w Rembertowie, bądź topiono w toalecie umiejscowionej na podwórku posesji, bądź też zakopywano w różnych – najczęściej nieznanych dziś miejscach, w tym m.in. pomiędzy torami – na dawnym cmentarzu cholerycznym lub też pożydowskim i bródnowskim. „Budynek przy ul. Środkowej 13 [róg Strzeleckiej 8] – informowała poakowska siatka wywiadowcza − zajęty przez władze bezpieczeństwa. Trzymani są w nim i poddawani badaniom więźniowie. Dom jest na zewnątrz odgrodzony drutem kolczastym, na którym widnieją napisy: przechodzić na drugą stronę. Wieczorem budynek oświetlają cztery silne reflektory oraz strzegą wzmocnione straże zewnętrzne. Mieszkańcy sąsiednich domów opowiadają, że z budynku władz bezpieczeństwa dochodzą stale jęki, a nawet podobno odgłosy salw związanych z wykonywaniem wyroków śmierci. Jest w każdym razie faktem, że w piwnicach budynku umierają ludzie na skutek bicia, podczas badania przez funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa”.
Dodatkowo przy ul. Strzeleckiej, pod numerami 10, 40 i 46, ulokowane zostało dowództwo odwodu operacyjnego NKWD, działającego na terenie stolicy – którym był III, a następnie II batalion z 2. pułku strzeleckiego 64. Dywizji Wojsk Wewnętrznych NKWD (w sumie, w różnych okresach od 500 do ponad 700 żołnierzy). W drugiej połowie 1945 r. zmieniono jego dyslokację na położony niedaleko cmentarza na Powązkach Wojskowych Fort Bema. Na Pradze pozostał jedynie pododdział ochronny, w sile od plutonu do kompanii żołnierzy zakwaterowanych najprawdopodobniej w budynkach fabrycznych przy ul. Szwedzkiej 2. Ich głównym zadaniem, poza braniem udziału w obławach, była ochrona placówek zajętych przez władze sowieckie, ale także i PKWN-TRJN, jak również „zabezpieczenie” głównych arterii komunikacyjnych Warszawy – w tym głównie mostów na Wiśle.
„Aresztowano na Pradze w domu przy ul. Kawęczyńskiej i Radzymińskiej kilkadziesiąt osób wieczorem na podstawie list – informował jeden z meldunków siatki wywiadowczej Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj. […] W godzinach południowych na bazarze przy ul. Stalowej przeprowadzono łapankę. Sprawdzano legitymację i przeprowadzono rewizje osobiste. Szczególną uwagę zwracano na dowody pracy, nie posiadających dowodów zatrzymano. Wieczorem tego samego dnia (godzina 21.15) w Teatrze Miejskim ul. Zamoyskiego zatrzymano ok. 50 osób. Obie akcje kierowane były przez NKWD. W pierwszych dniach czerwca – zaostrzenie w postępowaniu UB w stosunku do ludności Pragi. Zatrzymanych po godzinie 22.00 trzyma się w pozycji leżącej, z twarzą do ziemi, z podniesionymi nad głową rękami, do przybycia eskorty odprowadzającej do komisariatów”.
W czerwcu 1945 r. (tuż po zakończeniu działań wojennych) polska strona niepodległościowa sygnalizowała znaczny wzrost obecności NKWD na Pradze. Według ustaleń wywiadu Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj: „W ślad za przybyciem oddziału pancernego wojska NKWD, do dn. 9 czerwca 1945 r. przybywały na Pragę codziennie nowe oddziały NKWD wyposażone w samochody pancerne, motocykle z bronią maszynową i ckm na taczankach. Według obliczeń członków MO […] łączny stan tych oddziałów wynosi około 3 tysiące oficerów i żołnierzy”. Podana we wspomnianym meldunku liczba żołnierzy NKWD była z pewnością przesadzona, odzwierciedlała jednak obawy mieszkańców stolicy, którzy na co dzień narażeni byli na planowe i spontaniczne, polityczne i kryminalne akty agresji ze strony naszych tzw. sojuszników. W jednym z wielu doniesień Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj wywiadowca odnotował: „Pijani żołnierze sowieccy o godzinie 15 grabili kupców na bazarze Różyckiego (Praga). Interweniujący milicjanci zostali pobici. Wywiązała się strzelanina. Po stronie polskiej zabitych dwóch ludzi, jeden ranny, po sowieckiej jeden zabity, jeden ranny”.
W drugim rzucie na Pradze zaczęły pojawiać się także i agendy polskiego, komunistycznego aparatu represji. Nieprzypadkowo zajmował on obiekty położone bardzo blisko gmachów obsadzonych już wcześniej przez sowietów. Przy Kawęczyńskiej 41 rozpoczął swoje urzędowanie Wojskowy Sąd Okręgowy, swoją siedzibę miała tam także Prokuratura Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Podobnie jak przy Otwockiej 3, musiał tam także istnieć podręczny areszt. Przy Jagiellońskiej 9 i Wileńskiej 11 rozpoczęły natomiast funkcjonowanie XV i XIV komisariaty MO. Nadzorowana bezpośrednio przez funkcjonariuszy sowieckich służb specjalnych polska bezpieka w płynny, niezauważalny wręcz sposób przejmować zaczęła również obiekty wykorzystywane dotąd wyłącznie przez NKWD. Do gmachu przy ul. Sierakowskiego 7 wprowadziło się najpierw Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, zajmując na kwatery także kamienicę przy Szerokiej 8, a następnie na długie lata osiadł tam Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. „Cele aresztowanych – wspominała jedna z aresztowanych – znajdowały się w półkolistej sali gimnastycznej. Kiedy nas przywieziono nie wszystkie ścianki działowe były gotowe, więc wpędzono wszystkie kobiety do jednego dużego pomieszczenia, mokrego jeszcze od zaprawy i farby, gdzie pod jedną ścianę rzucono trochę potarganej słomy”. Podobny los, jak bursę na Sierakowskiego, spotkał także centralę NKWD na Pradze, tzn. gmach przy ul. Strzeleckiej 8 (bardzo często określany w dokumentacji jako Środkowa 13), przejęty nominalnie w połowie lutego 1945 r. przez tworzący się dopiero Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie.
W jego gestii – jako podręczny areszt − znajdował się on aż do 1948 r., a później przez kolejnych kilkadziesiąt lat pozostawał w rękach „resortowego” kwaterunku. Swój pobyt przy Strzeleckiej tak zapamiętał jeden ze świadków: „[…] rozlokowano nas w małych piwniczkach na węgiel. Ja się znalazłem z jednym kolegą z Włoch, drugiego nie znałem. Klitka tak mała, że z trudem mogliśmy się koło siebie położyć, głowy dotykają jednej ściany, a od nóg do przeciwległej nie było nawet kroku. Słowem rozmiar grobu. Podłoga gliniana, pokryta grubą warstwą miału węglowego i cieniutką proszku z czegoś, co dawniej nazywało się zapewne słomą. Żadnego okienka. W kompletnej ciemności przesiedzieliśmy kilka dni, zatraciwszy zupełnie pojęcie czasu. Potem zainstalowano żarówkę, palącą się czerwonym nikłym światłem. Paliła się dla odmiany całą dobę, do reszty rozstrajając nerwy i wyżerając oczy. […] Bieda nas dwóch w porównaniu z trzecim współtowarzyszem była niczym. To był prawdziwy bohater-męczennik. Niestety, nawet jego nazwiska zanotować nie mogę, mam wrażenie, że używane przez niego Borowicz było pseudonimem. Na samym początku opowiedział nam krótko swoją sprawę, później już mówić nie był w stanie. Dowiedzieliśmy się, że po wejściu bolszewików odbyła się jedna z końcowych odpraw A.K. na szczeblu wyższym w Warszawie, na której postanowiono rozwiązać dane oddziały. Jako przedstawiciel bodajże z Lubelszczyzny występował Borowicz. Gdy kolejno, po zakończeniu zebrania uczestnicy rozchodzili się, nadjechało widać na skutek zdrady kilka wojskowych samochodów bolszewickich, otoczono dom i paru ostatnich uczestników odprawy złapano, między innymi Borowicza. W śledztwie żądano, by wydał innych, a on milczał. Przez kilka dni, może nawet tydzień bito go prawie bez przerwy dzień i noc; na krótkie pauzy powracał do naszej piwnicy. Krew mu szła nie tylko z nosa, ust, uszu, ale po prostu ze wszystkich otworów ciała. Odebrano mu kożuch, w piekielnym więc zimnie leżał w piwnicy między nami dwoma, przykryty tylko naszymi płaszczami; nogi od bicia tak spuchły, że musiał chodzić boso; o wciągnięciu butów mowy być nie mogło. Dwa razy na dobę wypuszczano nas do ubikacji z dziurą w podłodze. Biedak nie mógł sam iść, prowadziliśmy więc, a właściwie ciągnęliśmy pod ręce. Któregoś dnia rozebrać się już nie mógł, ja więc musiałem to uczynić w ciemnej ubikacji. Odpiąłem ubranie, potem bieliznę i widzę w półmroku, że jeszcze ma na sobie coś ciemnego. W pierwszej chwili sądziłem, że to trykot, dopiero gdy dotknąłem, poczułem żar, była to skóra koloru ciemno-brązowego. Taki był cały od stóp do głów. Biedne skatowane ciało odmawiało kompletnie posłuszeństwa, a mowy nie było, by wartownik zechciał to uwzględnić i wypuścić w nieprzepisowym terminie. Pazurami więc wyżłobiliśmy w kąciku piwnicy jamkę, do której biedak krwawo wymiotował i wszystkie inne czynności załatwiał. W nocy majaczył nieprzytomnie i tylko szeptał bez przerwy: boli, boli, boli… Kiedyś przychodzi żołnierz, żeby znowu prowadzić na śledztwo. Borowicz nie ma sił wstać. Po chwili zstąpił do podziemia sam pan oficer śledczy. Trącił biedaka końcem buta i łaskawie orzekł: »Da, puskaj addachniot«. Odpoczynek trwał trzy godziny, po czym wyniesiono go na śledztwo i dalej bito”.
Co warte podkreślenia, także przy Strzeleckiej (pod numerem 11) zlokalizowany został podległy jeszcze wówczas MBP Wojewódzki Urząd Kontroli Prasy. W drugiej połowie stycznia do gmachów PKP przy Wileńskiej 2/4 wprowadził się stołeczny Urząd Bezpieczeństwa. Był tam jednak „zbyt widoczny”, mając za sąsiadów wiele cywilnych instytucji. Dla szczególnej „specyfiki” swojej pracy potrzebował obiektu samodzielnego – położonego centralnie, a jednocześnie trochę na uboczu. Ostatecznie 9 lutego 1945 r. jego wybór padł na budynek należący do Cerkwi Prawosławnej przy ul. Cyryla i Metodego 4. Był on co prawda trochę zniszczony, dysponował jednak odpowiednią liczbą lokali − w sumie 43 (w tym piwnicami) − zdolnych pomieścić ponad 300-osobową rzeszę funkcjonariuszy, stanowiących kadrę Urzędu Bezpieczeństwa na miasto stołeczne Warszawę. „Budynek zastaliśmy zniszczony – żalił się w piśmie szef Urzędu por. Grzegorz Łanin – dach w 70 procentach miał zniszczone pokrycie i podziurawiony był w trzech miejscach od pocisków, okna i drzwi nie w komplecie, pozostałe połamane i porozrzucane po całym budynku”. W paradoksalny więc sposób postawiony w listopadzie 1945 r. pomnik tzw. czterech śpiących otoczony był miejscami, które przeciętnemu mieszkańcowi ówczesnej Pragi kojarzyły się raczej nie z pojęciem wdzięczności, ale głównie z represjami, jakimi poddawani byli w nich obywatele polscy. W gestii bezpieki budynek przy Cyryla i Metodego pozostawał aż do września 1950 r., kiedy to stołeczny Urząd Bezpieczeństwa ostatecznie przeniósł się do odbudowanego ze zniszczeń wojennych Pałacu Mostowskich na Muranowie. Wyniesienie się bezpieki nie oznaczało jednak automatycznego oddania obiektu prawowitym właścicielom, przez kolejnych kilkadziesiąt lat wykorzystywany był on przez MO.
Mijały lata, komunistyczny terror zmieniał swój charakter. Po 1956 r. represje w skali masowej w zasadzie wygasły. Nie były już potrzebne. Część gmachów wykorzystywanych do stosowania terroru po kilku miesiącach lub latach traciła ostatecznie swój przejściowy, złowrogi charakter, wracając do pierwotnych funkcji mieszkalnych. Z roku na rok zmniejszała się także liczba świadków mogących świadczyć o ich „służbie” dla komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. Powoli, sukcesywnie zapadały się one w zbiorową niepamięć. Część z tych miejsc skrywała jednak nadal w swoich wnętrzach tajemnice – świadectwa dramatów wyrytych przede wszystkim na ścianach zwyczajnych z pozoru piwnic. Do dzisiaj możemy natknąć się na nie w wielu miejscach Warszawy: w dzielnicy Włochy – przy ul. Świerszcza 2, na Ochocie – przy ul. Wawelskiej 7, na Boernerowie – przy ul. Dostępnej 38. Pozostały one także na Pradze. Skrywa je do dziś w swoich piwnicach kamienica przy ul. 11 Listopada nr 66 – obecnie rozpadająca się i przeznaczona do rozbiórki. Skrywa je gmach byłej bursy żydowskiej przy ul. Sierakowskiego 7 (wykorzystywany obecnie przez policję), skrywa je wreszcie gmach przy ul. Strzeleckiej 8. Zwłaszcza ten ostatni budynek, będący pierwotnie zwyczajną kamienicą czynszową, zajmuje szczególne miejsce w skali ogólnopolskiej na mapie „zabytków” komunistycznego terroru z pierwszej powojennej dekady.
Długoletnie pozostawanie w rękach resortowego kwaterunku okazało się dla istniejących tam świadectw materialnych wprost zbawienne. Zasiedlona w znacznej części przez rodziny byłych funkcjonariuszy UB kamienica przy Strzeleckiej 8 przez długie lata pozostawała swoistą wydzieloną enklawą, w ramach której zbrodniarze, w większości bezrefleksyjnie, żyli na miejscu swoich zbrodni. Nie przeszkadzały im budzące grozę napisy na drzwiach – cela nr…, budzące jednoznaczne skojarzenia „judasze” czy też dramatyczne w swojej wymowie inskrypcje np. „śmierć naszym wybawieniem” i setki innych, będących często ostatnim śladem przetrzymywanych tam ludzi (np. mjr. Jerzego Sasina „Rosy”, zamordowanego wkrótce w więzieniu przy ul. 11 Listopada). Pozostawali w przysłowiowym „zamkniętym resortowym kręgu”, poza zainteresowaniem historyków, po 1989 r. zaś przez długie lata, mimo wysiłków gremiów społecznych, także poza opieką upoważnionych do tego instytucji. Strzelecka dotrwała do naszych czasów w stanie prawie nietkniętym, będąc ewenementem na skalę ogólnokrajową. Poraża wręcz tragiczną aurą wyzierającą z każdego zakamarka piwnic, ze ścianami i framugami drzwi pokrytymi setkami rytych w murze, tynku lub pisanych węglem nazwisk, dat, kalendarzy, dziesiątkami krzyży, fragmentami modlitw.
Warszawski resort bezpieczeństwa (wojewódzki i stołeczny) w wewnętrznych opracowaniach z połowy lat pięćdziesiątych chwalił się liczbą ponad 20 tys. aresztowanych „wrogów władzy ludowej” w pierwszym powojennym dziesięcioleciu. Ilu było wśród nich mieszkańców stolicy, nie wiemy. Nie wiemy także, ilu z nich przeszło przez praskie katownie. Pamięć o tych ofiarach jest jednak naszym obowiązkiem. Jest taką samą częścią historii Warszawy, jak pamięć o zbrodniach niemieckich, konieczną do zachowania dla przyszłych pokoleń.