Autor: Robert Marcinkowski
Co może być ciekawego w pisaniu o… słupkach i jaki to ma związek z Warszawą? Otóż może, a związek z naszym miastem pozostaje tyle ścisły, co tajemniczy. Zacznijmy jednak od początku
Autor niniejszego tekstu, mimo iż pochodzi z zupełnie innej dzielnicy, od wielu lat mieszka w Wawrze. Kiedy egzystujemy w jakimś rejonie miasta, chciał nie chciał, co jakiś czas dopada nas konieczność odwiedzin urzędu, gdzie załatwia się, jak wszyscy wiemy, różne sprawy związane z problematyką życia codziennego. Także i autor miał okazję bywać w Urzędzie Dzielnicy Wawer, mieszczącym się nieopodal stacji kolejowej Międzylesie (ul. Żegańska 1), na tzw. linii otwockiej, czyli linii kolejowej prowadzącej do podwarszawskiego Otwocka. Wychodząc pewnego razu z budynku, zauważył na trawniku cztery niepozorne słupki [ryc. 1].
Wszystko wokół było nowe, a słupki sprawiały wrażenie elementu nie na miejscu; były szare, betonowe, nieco poprzekrzywiane – na pierwszy rzut oka widać było, że są o wiele starsze niż całe najbliższe otoczenie. Zarówno transformator, jak i altanka śmietnikowa, będące tłem dla słupków, były nowe, nie wspominając o przyciętym trawniku. Co zatem spowodowało, że pozostawiono tak nietypowy element? Po co go eksponowano i co miały ochraniać słupki? Warto było podejść i obejrzeć je z bliska. Okazało się, że nie są to – ot, takie sobie – zwykłe betonowe słupki chroniące trawnik czy pobliski transformator. Na każdym ze słupków był bowiem umieszczony, w owalnym medalionie, herb Warszawy – i to herb nie byle jaki, bo sprzed I wojny światowej. Z tyłu słupka można było zaś zobaczyć dwu- i trzycyfrowe numery w medalionach okrągłych. Wyglądało na to, że słupki przed urzędem ustawiono wtórnie.
Skoro miały numery, to nie były to raczej paliki chroniące trawnik, musiały pełnić inną, o wiele ważniejszą funkcję. Może dałoby się to ustalić, gdyby było wiadomo, skąd się tu wzięły. Najprawdopodobniej coś więcej mógł o tym wiedzieć ktoś z urzędu. Przecież to właśnie na jego terenie je ustawiono. Zbiegiem przypadku autor miał w owym urzędzie znajomego ze studenckich czasów, co wpłynęło na bardziej empatyczne podejście urzędników do całej sprawy. Padło jedno krótkie pytanie: „Skąd przed urzędem te betonowe słupki z syrenką?”. Pytanie niby proste, ale odpowiedź, mimo szczerych chęci, nie była taka łatwa. Okazało się bowiem, że na słupki mało kto zwraca uwagę. Niektórzy pytani zauważyli je dopiero po… zadaniu pytania. Najczęstsze odpowiedzi ograniczały się do tego, że słupki tu stoją od dawna, a jeżeli nawet skądś je przeniesiono, to nie wiadomo skąd – niby prosta rzecz, niby nie tak dawno, a jednak nikt nic nie wiedział.
W końcu udało się połowicznie ustalić o co chodzi. Otóż jeden z pracowników z nieco dłuższym stażem przypomniał sobie, że: „Przeniesiono je chyba z okolic Wału Miedzeszyńskiego. No wie pan, wtedy, kiedy poszerzali tę ulicę. Szkoda było wyrzucić, a i ustawić tam potem nie było gdzie, no to się ktoś zlitował i tu u nas, przed urzędem ustawili, i dobrze, bo ładne są, a i trawnik teraz ochraniają”.
Wiadomo było już zatem, że cztery słupki sprzed urzędu, przeszedłszy na zasłużoną „słupkową emeryturę”, stanęły w spokojnym i eksponowanym miejscu [ryc. 2].
Warto jednak było sprawdzić, czy przy Wale Miedzeszyńskim nie pozostawiono w terenie innych egzemplarzy. Znając bowiem ich przybliżoną lokalizację, można było się pokusić o wyjaśnienie pierwotnej funkcji słupków. Pierwsze, co przychodziło do głowy, to – że były to słupki pikietażowe. Ot, taka solidna, dawna wersja obecnych plastikowych palików umieszczanych co 100 m wzdłuż dróg w całej Polsce. To dzięki nim w dobie przedinternetowej możliwa była dokładna lokalizacja. Na niektórych takich słupkach jest numer danej drogi, a na każdym – kolejny kilometr tejże drogi i kolejna setka metrów. Dlatego kiedy wpadniemy do rowu w środku lasu pomiędzy miejscowościami (przy numerowanej drodze), to wystarczy podać odpowiednim służbom ratowniczym dane z najbliższego słupka i będzie wiadomo, gdzie po nas przyjechać. Bardzo wygodna i przydatna rzecz. Jako że takie odmierzanie długości dróg z mniejszym lub większym powodzeniem jest stosowane od czasów rzymskich, to pierwszą myślą autora było, że są to tego rodzaju słupki.
No dobrze, ale dlaczego są one z syrenką – godłem Warszawy, a nie z godłem kraju, skoro powinny stanowić system ogólnopolski? A może chodziło o oznaczenie odległości do centrum miasta na terenie tegoż miasta – to druga myśl. Ale nie, nie mogło o to chodzić, bo teren, na którym obecnie znaleźć można słupki z herbem miasta sprzed I wojny światowej, przed tą wojną nie należał jeszcze do Warszawy. Mało tego, obszar ten włączono do stolicy dopiero po 1951 r. Nic nie pasowało. Wiadomo było od razu, że analizując samą mapę, wiele się nie wymyśli. Można było oczywiście zacząć metodycznie przeczesywać archiwa w poszukiwaniu… No właśnie: czego? Jakich słów kluczowych, jakich haseł używać w kwerendach? A może w trakcie poszukiwań kolejnych egzemplarzy w terenie warto porozmawiać z mieszkańcami? Szczególnie z tymi starszymi.
Po spacerze, który zaczął się od mostu Siekierkowskiego (północna granica dzielnicy Wawer), a na południe sięgnął aż po ulicę Peonii (co daje w sumie 4 km), okazało się, że na odcinku wzdłuż drogi znajduje się jeszcze siedem słupków [ryc. 3],
z tego jeden wyłamany i porzucony nieopodal. Słupki ustawione przed urzędem wyglądały „jak nowe”. Poza tym zostały ładnie wyeksponowane. Te tkwiące w terenie, in situ, nie były już tak dobrze widoczne [ryc. 4].
Nie były też tak dobrze zachowane [ryc. 5].
To od razu nasunęło myśl, że przed urząd przeniesiono tylko najlepsze z usuwanych egzemplarzy. Inne, te połamane, ukruszone czy obite, mogły być po prostu wyrzucone.
Dokumentację terenową autor przeprowadził dwukrotnie. Po raz pierwszy w 2017 r., niedługo po „odkryciu” słupków przed urzędem, i po raz drugi latem 2022 r. Niestety, za drugim razem okazało się, że duże połacie terenu są tak zarośnięte, iż przydałaby się trzecia wizyta w terenie, aby jednoznacznie określić liczbę artefaktów zalegających jeszcze ewentualnie na poboczu [ryc. 6].
Za pierwszym razem był pochmurny dzień zimowy, a więc i porozmawiać nie było raczej z kim. Za drugim jednak razem – latem – część osób spędzała czas w ogródkach, przy domach itd. Wtedy można było zawołać przez płot, poprosić o chwilę rozmowy i może się czegoś dowiedzieć. Nie zawsze były to rozmowy inicjowane przez autora i nie zawsze miłe. Jak się bowiem okazało, jeden ze słupków stoi przy agencji – wiadomo jakiej. Robienie zdjęć z oddalenia, a potem szczegółów z bliska, wzbudziło zainteresowanie dwóch panów o rozrośniętych karkach, którzy podeszli szybkim krokiem do parkanu i w niewybrednych słowach, przechodząc bezceremonialnie na „ty”, zaczęli wypytywać autora o przyczynę robienia tu zdjęć. Autor, przyjąwszy ich konwencję (w zakresie mówienia na „ty” oczywiście), wyjaśnił, w czym rzecz. Nastąpiła chwila ciszy i lekka konsternacja, po czym jeden z osiłków wyraził się dość dosadnie, że niby to nic złego robić tu jakieś zdjęcia, ale i tak zasugerował, aby szybko się oddalić, a i zdjęć więcej tu nie robić. Co też autor uczynił, mając już w telefonie i tak sporo dobrych ujęć tego właśnie obiektu. Inne rozmowy nie były tak stresujące, do tematu jednak niewiele wniosły. Każdy słupki znał i pamiętał: „…że były od zawsze, że się przy nich bawiliśmy za dzieciaka, że kiedyś wyższe, że mniej obstukane, a ostatnio, panie, to wjechał w niego taki jeden, a pijany był, że hej. I policja przyjechała, i wszystko… No i patrz pan, połowy nie ma, tak przy…” itd.
W końcu znalazł się pewien starszy mężczyzna, który powiedział, że jeszcze po wojnie korzystali ze słupków… geodeci. To był przełom w „śledztwie”! Człowiek ów dobrze pamiętał, że było to przy wyznaczaniu nowych granic działek i prowadzeniu do nich dojazdowej, ślepej drogi. Drogi już nie ma; parcele pozmieniały właścicieli, jedne podzielono jeszcze bardziej, inne skonsolidowano, ale cała ta sytuacja – mierniczy, ich sprzęt, ich działania i cała otoczka temu towarzysząca – wywarły na małym wówczas chłopcu takie wrażenie, że pamięć o zajściu zachował do dziś. Po takich informacjach stało się jasne, że mogą być to stałe punkty osnowy geodezyjnej, takie najniższego rzędu, służące do „dowiązywania” się przy lokalnych pomiarach do punktów o określonych parametrach (szerokość i wysokość geograficzna oraz wysokość nad poziomem morza).
Skoro miałyby to być takie właśnie punkty, to najwięcej powinni o nich wiedzieć w biurze pomiarów i katastru. Niestety, zarówno tam, jak i w kilku pokrewnych instytucjach słuchano, dopytywano się o szczegóły, kiwano głowami, lecz nic z tego nie wynikało. W końcu autor trafił do przedstawicieli Muzeum Geodezyjnego Warszawskiego Przedsiębiorstwa Geodezyjnego SA. Tu spotkał się z dużym zrozumieniem i wstępnym potwierdzeniem stawianych przez niego tez, w myśl których słupki należały do urzędu geodezyjnego. Są przedwojenne, najprawdopodobniej z początku lat 20. XX w., a syrenka sprzed I wojny światowej to swego rodzaju obowiązkowe „logo”, używane jeszcze jakiś czas po ustąpieniu rosyjskiego zaborcy.
Co można powiedzieć o samych słupkach? Otóż są to elementy odlewane w betonie, z formy. Beton jest zbrojony, co widać na niektórych zdjęciach, gdzie pod odłupanymi fragmentami pojawiają się stalowe pręty [ryc. 5]. Jaką dokładnie słupki mają wysokość, tego nie wiadomo, bowiem wszystkie są zakopane w ziemi. Te stojące przed urzędem wystają z niej na ok. 53-55 cm. W terenie zdarzyło się, że osiągały ok. 65 cm, a czasami były tak przysypane, że prawie nie było ich widać, co wiązało się zapewne z późniejszą niwelacją terenu [ryc. 7].
Słupki mają kształt graniastosłupa o podstawie kwadratu ze ściętymi narożnikami w partii górnej. Bok kwadratu wynosi 25 cm. Wykonano je z szarego betonu, ale każdy słupek ma – jak wspomniano, zarówno z przodu, jak i z tyłu – różowy medalion. Z przodu owalny z syrenką, o wymiarach 16 x 8,5 cm [ryc. 8],
z tyłu zaś okrągły z numerem, o średnicy 17 cm. Oba medaliony wykonano z formy. Numer był wyciskany ręcznie przed zastygnięciem masy – na jednym z medalionów kolejna cyfra krzywo się odbiła [ryc. 9].
Medaliony był robione osobno i zastygały poza słupkiem, po czym, przy formowaniu samego słupka, zatapiano je w jego powierzchni. Z jednego ze słupków medalion wypadł [ryc. 10].
Medaliony nie były barwione w masie, bowiem po obiciu syrenki widać, że beton pod powierzchnią zewnętrzną nie jest różowy [ryc. 5 i 11].
Na szczycie słupka zakotwiono wystający pręt o średnicy 1,5 cm. Pierwsze nasuwające się skojarzenie było takie, że na słupku znajdowało się coś, co zostało odłamane. Wydaje się to jednak założeniem błędnym. Słupków do porównań jest 11. Wszystkie mają tylko mały kawałek wystającego pręta i nic poza tym. Dodatkowo w kilku przypadkach, gdzie pręt jest mniej skorodowany, widać, że ma gładką powierzchnię, że nic nie było odłamywane [ryc. 12].
Jeśli potwierdzi się, że mamy do czynienia ze słupkami umożliwiającymi pomiary geodezyjne, to najprawdopodobniej pręt jest elementem pozwalającym na kalibrację urządzenia mierniczego względem punktu osnowy. Oddzielnym zagadnieniem jest betonowa piramidka z zatopionym na szczycie podobnym prętem [ryc. 13].
Najprawdopodobniej ona też stanowi element osnowy geodezyjnej (wyższego rzędu?). Coś więcej będzie można powiedzieć po dokonaniu wizji lokalnej z udziałem pracowników Muzeum Geodezyjnego, na którą autor jest umówiony. Jej wyniki zaprezentujemy Czytelnikom w epilogu do niniejszego tekstu, który zostanie w tym miejscu opublikowany.
Robert, pozdrawiam Cię 🙂
Widzę, że nadal pasjonujesz się tematyką Varsavianistyczną. Gratuluję wspaniałego wkładu w tą dziedzinę.
Dzień dobry, dwa takie słupki z syrenką znajdują się również przy Wale Miedzeszyńskim, w pobliżu przystanku autobusowego „Wędkarska”, przy ścieżce rowerowej/przy Lasku. Szukając odpowiedzi w internecie, natrafiłam na Pana artykuł. Bardzo ciekawa analiza. Czekam na dalsze wyniki. Pozdrawiam