3.6 C
Warszawa
środa, 24 kwietnia, 2024

Szpital na peryferiach

Autor: Tatiana Hardej
Zdjęcie tytułowe: Najbardziej charakterystyczny budynek A od strony placu Weteranów 1863 r., fot. T. Hardej

Gdyby serial Na dobre i na złe kręcono przed wojną, miejscem akcji musiałby zostać Szpital Przemienienia Pańskiego. Bo czy gdzie indziej pacjenci odpoczywali w ogrodzie zimowym z palmami? Dostawali platerowane naczynia stołowe? Mieli do wyboru kilka dań obiadowych? Nie, proszę państwa. Tylko tu, w naszej praskiej Leśnej Górze.

Tak, tak, to prawda. Były takie czasy, kiedy szpital – znany jako Praski – cieszył się zasłużoną renomą, pracowali tu najlepsi stołeczni lekarze, a zaplecze diagnostyczne i laboratoryjne uważano za najnowocześniejsze na Mazowszu. Zdarzały się nawet takie chwile w historii, kiedy krytykowano go za zbytnie luksusy! Z drugiej strony przez całe późniejsze dziesięciolecia ciężko byłoby znaleźć warszawiaka, który miał o nim dobre zdanie. Chorzy narzekali niemal na wszystko – kiepskie warunki socjalne i nieprzyjazny personel. Aż trudno uwierzyć, że o jednej instytucji można pisać, mówić i myśleć tak różne rzeczy. A jednak.

Od przytułku do szpitala

W rejonie ulicy Panieńskiej i placu Weteranów pierwszy szpital założyły siostry bernardynki. Zresztą „szpital” to za dużo powiedziane – był to zaledwie przytułek dla kalek, podrzutków i starców. Przez cały wiek XIX nikogo to jednak nie dziwiło – mianem szpitali określano placówki opiekuńcze dla najuboższych, o obecności lekarza w takich miejscach nawet nie myślano. Dopiero gdy podopieczny stał się pacjentem, można było zacząć go leczyć. Początkowo do szpitala na Pradze trafiali przede wszystkim chorzy na gruźlicę. Wielu bogatych wśród nich nie było – dominowali robotnicy i bezrobotni. Ale już w latach 20. XX w. archiwalne księgi robią się ciekawsze. Z zatruciem środkami żrącymi przyjęto w jednym roku 54 osoby, wyleczono 31, zmarło 11. Z „opadnięciem trzew” – przybyło 2, wypisanych z poprawą 2. Z ranami kłutymi, ciętymi i szarpanymi odnotowano 61 przypadków. „Urazów bronią białą lub innem narzędziem kłującem” – 5. Przybyło też oddziałów: 2 wewnętrzne, 2 chirurgiczne, ginekologiczny, urologiczny… Na każdego chorego I oddziału wewnętrznego – jak donoszono w sprawozdaniach – przypadało 27 m3 powietrza, II oddziału wewnętrznego –17,45 m3. Plus ogród zimowy z palmami, oczywiście! Jednym z bardziej znanych pacjentów placówki był Władysław Reymont, który w 1900 r. trafił tu z licznymi złamaniami odniesionymi po zderzeniu pociągów pod Włochami.

Pobyt w szpitalu zyskał nową jakość po 1926 r., kiedy to oddano do użytku kuchnię. Wraz z kotłownią i pralnią stanowiły jedno z najnowocześniejszych w Europie zapleczy gospodarczych. Tak nowoczesnych, że szpital mimo przepełnionych oddziałów był krytykowany za „luksusy”. „W chwili obecnej przy racji szpitalnej zł 2 gr 20 – chwalono się w sprawozdaniach – […] pożywienie jest dostateczne i chorzy odżywieni są należycie, przy czem jedzenie jest urozmaicone, nie jednostronne, jak dawniej”. Gruźlik, przykładowo, dostawał pięć posiłków głównych plus wino, ser, sucharki i owoce. Tylko pozazdrościć.

Szpital na wojnie

Szpital w kształcie, jaki znamy dzisiaj, zaczął powstawać w 1925 r. Antoni Jawornicki i Józef Holewiński zaprojektowali półkolisty budynek zamykający plac Weteranów 1863 r. od zachodu. W zasadzie nie zamierzano umieszczać tam pacjentów – projekty obejmowały szkołę pielęgniarską, lokale dla pracowników, ambulatorium. Rzeczywistość jak zwykle pokrzyżowała plany i gmach wypełniono pokojami dla chorych, gabinetami, pracowniami diagnostycznymi. „Pamiętam do lat 70. takie oddziały – opowiadał przed laty Ryszard Feldman, niegdyś dyrektor medyczny i naczelny lekarz placówki. – Jedna 20-osobowa sala, łóżko przy łóżku, pacjent obok pacjenta. Nie do wyobrażenia dzisiaj. Ale też budynek A nie był przystosowany do hospitalizacji…”.

Do 1939 r. szpital intensywnie się rozwijał. Funkcjonowały tu 2 oddziały chirurgiczne, 2 wewnętrzne, oddział gruźliczy oraz ginekologiczno-położniczy zwykły i septyczny. Już w pierwszych dniach września w okolicy placu Weteranów spadło 11 bomb lotniczych. Pacjenci zawdzięczają życie intuicji ówczesnego dyrektora, Zdzisława Michalskiego, który 7 września zarządził ewakuację do żydowskiego domu akademickiego przy ulicy Sierakowskiego. Następnego dnia budynki szpitalne zostały w dużym stopniu zniszczone – runęły m.in. stary pawilon oraz kaplica. I chociaż wiosną 1940 r. rozpoczęto odbudowę, dość szybko okazało się, że zyskają na tym jedynie Niemcy, którzy utworzyli w tym miejscu własny szpital.

Czas okupacji stał się dla lekarzy i ich podopiecznych okresem nieustannych przeprowadzek. Nie zmienia to jednak tego, że Szpital Przemienienia Pańskiego działał bez przerwy, na dodatek dostosowując ofertę do najbardziej palących potrzeb warszawiaków. Poszczególne oddziały umieszczano tam, gdzie było to akurat możliwe: przy Sierakowskiego, przy ul. Szerokiej 5, w Instytucie Weterynarii przy Grochowskiej, w szkole przy Kowelskiej. Tam mieścił się także szpital zakaźny. Tyfus dla jednych był zagrożeniem, dla innych szansą na przeżycie. Niemcy obawiali się epidemii i omijali szerokim łukiem szpitale zakaźne, które dzięki temu stały się schronieniem dla powstańców i żołnierzy AK. „Szpital był napakowany symulantami” – wspominał ówczesny dyrektor Zdzisław Michalski.

Zresztą pracownicy rozproszonej instytucji zajmowali się nie tylko oficjalną działalnością medyczną. Związani z ruchem oporu lekarze tu właśnie operowali AK-owców rannych w zamachu na kata Warszawy Franza Kutscherę. Tu był ukrywany przez pewien czas Jan Bytnar odbity w akcji pod Arsenałem, a także Michał Rola-Żymierski. Na terenie szpitala były także zakopane duże ilości broni. Kiedy zatem Niemcy zarządzili budowę kanalizacji, inżynierowie postanowili poprowadzić rury trasą kilkanaście razy dłuższą, byleby tylko nie dopuścić do wpadki. Broń ocalała, koszta dodatkowej pracy ponieśli okupanci. Wymyślono też oryginalny sposób zdobywania żywności dla pacjentów – przemalowywano przeznaczone dla Niemców świnie, po czym uznawano zwierzęta za chore i jako takie zabierano. Pracownikom udało się ocalić przed rekwizycją aparat rentgenowski i stoły operacyjne, a w prowadzonej przez szarytkę Wandę Żurawską szkole pielęgniarek uczyły się i ukrywały Żydówki.

Szpital nr 4

Ewakuacja szpitala miała miejsce jeszcze raz. We wrześniu 1944 r. gmach przy Sierakowskiego znalazł się w zasadzie na linii frontu. Pacjentów przeniesiono na Grochów, na ulicę Boremlowską, dzień przed tym, jak na dotychczasową siedzibę spadł pocisk artyleryjski. W nowej lokalizacji nie tylko zajmowano się leczeniem, lecz także utworzono Akademię Boremlowską – tymczasowy, ale już oficjalny wydział lekarski dla studentów medycyny.

W 1945 r. powoli odremontowywano gmachy przy placu Weteranów. Już rok później dysponowano ponad 600 łóżkami, a na położnictwie przychodziło na świat 75 noworodków dziennie! Nic dziwnego, skoro do 1975 r., kiedy to otwarto placówkę na Bródnie, był to jedyny szpital po tej stronie Wisły. I chociaż warunki początkowo były bardzo trudne – np. magazyn żywności dzielił budynek z prosektorium – pacjentów nie brakowało, a rangę placówki podnosiły oddziały kliniczne. Szpital cieszył się niezłą renomą i był uznawany za rejonowy dla całej Pragi. Miał profil ogólny, ale w dużym stopniu był zabiegowy. Zresztą dzieje szpitala to historia wspominanych do dziś lekarzy, takich jak Janusz Szajewski czy Kazimierz Wejroch. „Najmocniejszą stroną tego szpitala są i byli zawsze ludzie – można było przeczytać na łamach „Stolicy”. – Nie tylko znakomici w swojej sztuce medycznej, lecz jakże ludzcy, życzliwi chorym”.

Od 1948 r. placówka funkcjonowała jako Szpital Miejski nr 4 przy al. Świerczewskiego 67. Niedługo, bo do 1959 r., kiedy znowu powrócono do i tak powszechnie używanej nazwy – Praski. Pielęgniarki pisały w swojej „Kronice”: „W szpitalu zapanowała socjalistyczna siermiężność. W użycie weszły aluminiowe sztućce, fajansowe kubki i talerze. […] Przebudowano sale na separatki. Po wyboistym podwórku […] terkoczą wykoślawione wózki przewożące chorych i posiłki. Komin kotłowni dymi nieprzerwanie w okna”.

W latach 60. powołano tu do istnienia jedyny na Mazowszu Stołeczny Ośrodek Ostrych Zatruć. „Służył pacjentom, którzy albo nadużyli alkoholu, albo mieli za sobą próby samobójcze, albo przedawkowali leki – wspominał dr Feldman, niegdyś pełniący obowiązki jego ordynatora. – Ponieważ ośrodek musiał mieć zabezpieczenie dializacyjne, powstała tu pierwsza poza placówkami klinicznymi stacja dializ. Ja pamiętam tę ówczesną sztuczną nerkę produkcji rosyjskiej, niesłychanie prymitywną. Ogromna maszyna, która przerażała wyglądem, i rzeczywiście była dość niebezpieczna” – przyznawał.

Coraz mniej praski?

„Szpital Praski ma najnowocześniejszy sprzęt diagnostyczny i medyczny – pisano na łamach „Stolicy” w latach 70. – lecz, nie da się ukryć, brakuje mu prezencji, sprawę pogłębia permanentny remont przeprowadzany na oczach chorych”. Placówka słynęła np. z wysokiej klasy chirurgii naczyniowej czy traumatologii, ale także z fatalnych warunków socjalnych, w jakich przebywali pacjenci na nieodnowionych jeszcze oddziałach. „Przez całe lata traktowano nas gorzej niż inne szpitale, po macoszemu, jak całą Pragę – przyznaje jeden z długoletnich pracowników placówki. – To przykre, bo ten szpital jest mocno zakorzeniony w Warszawie. Miał markę gorszego, a oferował pełen zakres usług medycznych na wysokim poziomie”. Taki stan trwał przez lata. Dopiero XXI wiek przyniósł generalne remonty i takie zmiany infrastruktury, o jakich wcześniej nikt nie śmiał marzyć.

Szpital przez dziesięciolecia stanowił świat kontrastów. Z nowej izby przyjęć można było trafić na oddział, na którym czas się zatrzymał. Nowoczesny pawilon A2 oddany do użytku w 2010 r. sąsiadował z nieremontowanymi, niemal stuletnimi zabudowaniami. O pracowni rentgenowskiej w podziemiach krążyły legendy. Różni bywali też pacjenci. „Nie ma chyba drugiego szpitala z tak doskonałym dojazdem, tak że trafiają tu osoby z całej Warszawy. Ale nie da się ukryć, że ci z Pragi dominują” – można usłyszeć wśród lekarzy. O placówce ponownie zrobiło się głośno kilka lat temu, gdy miasto zaproponowało otwarcie w budynku B od strony ulicy Panieńskiej Praskiego Centrum Re-Start, obejmującego m.in. ośrodek pomocy osobom uzależnionym od narkotyków i bezdomnym. „Władze Warszawy urządzają nam piekło w naszej dzielnicy – pisali protestujący przeciwko temu pomysłowi. […] Ludziom trzeba pomagać, ale nie w tym miejscu”.

Cokolwiek bowiem by się działo i pod jakąkolwiek nazwą by występował, ten szpital jest, był i pozostanie praski.


* Informacje o szpitalu pochodzą przede wszystkim z publikacji Z historii warszawskiego Szpitala Praskiego p.w. Przemienienia Pańskiego pod kier. W. Fidzińskiego oraz z „Warszawskiego Tygodnika Ilustrowanego Stolica” z lat 70. XX w.


ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj