Ostatnie dni przed Bożym Narodzeniem to zarazem ostatni dzwonek na przedświąteczne zakupy. Dzisiaj ogranicza nas tylko i wyłącznie wyobraźnia oraz zasobność portfela. Tymczasem zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej ten gorący czas można było mierzyć długością kolejek za artykułami spożywczymi i reglamentowanymi towarami, które urastały do rangi Świętego Graala. Kolejki, które były codziennością polskich miast, w czasie przed świętami zimowymi – jak nazywała święta Bożego Narodzenia prasa – stawały się jeszcze dłuższe, rozedrgane i nerwowe. W tym okresie zmieniały się witryny sklepowe, w których pojawiały się… sztuczny drób, atrapy szynek i pęt kiełbas. Prawdziwym pozostawał rozczarowany tłum wyczekujący baleronów i cytrusów. Inni ratowali się stołecznymi bazarami, w tym najsłynniejszym bazarem Różyckiego albo (późniejszym) bazarem przy ulicy Polnej. Tam można było kupić łososia, kawior oraz płody rolne przywożone do Warszawy z prowincji. Z większym optymizmem na nadchodzące Święta patrzyli ci, którzy na prowincji mieli rodzinę. Spędzanie czasu w kolejkach nie było dla nich. „No tak, można się było tego po pani spodziewać! Staropolskie obyczaje! Psia krew! Zastaw się, a postaw się!” – wykrzykiwała docentowa Wolańska do Kasi w kultowej komedii Kogel-mogel z 1988 r. w reż. Romana Załuskiego. Wszyscy niemający wiejskich koneksji musieli odstać swoje w nadziei na schab, wyroby czekoladopodobne, pomarańcze oraz wódkę, np. słynną Baltic Vodka o smaku przypominającym mieszankę nafty i proszku do prania IXI. Prawdziwymi świątyniami handlu pozostawały domy towarowe: Centralny Dom Towarowy, Powszechne Domy Towarowe, Centralny Dom Dziecka, a potem też Domy Towarowe Centrum. Na elewacjach DTC pojawiały się świąteczne iluminacje. W latach 70. w sklepach zaczęto zwiększać personel, posiłkując się studentami, a prasa informowała, że sklepy zwiększają też swój asortyment. W początku lat 60. do Warszawy sprowadzano przed świętami Bożego Narodzenia 170 tys. choinek. Można je było kupić w kilkudziesięciu punktach miasta. Przed samą Wigilią pozostawało już tylko kupić karpia. W tym celu wystarczyło stanąć w kolejce do jednego ze sklepów Centrali Rybnej. Dzisiaj nie wszyscy wiedzą, że karp do miana króla wigilijnego stołu awansował dopiero w PRL, i to za sprawą wpływowego działacza komunistycznego Hilarego Minca. Tak narodziła się kolejna nowa, polska tradycja.