Małe kulki ciasta w lukrze od lat stanowią przysmak i mroczny przedmiot pożądania, zwłaszcza dla tych pozostających na diecie. Oczywiście nie jesteśmy jedynymi amatorami pączków, znane są one także w innych krajach. Jednak te wyrośnięte, okrągłe, upudrowane, wychodzące spod rąk cukierników i gospodyń domowych, są elementem naszej kultury i tradycji. Etnografowie wskazują na nierozerwalne związki pączków z zapustami. Przed wojną powszechnym widokiem były przekupki chodzące po głównych warszawskich ulicach z koszami pączków po 5 groszy. Był przed wojną tłusty czwartek swoistego rodzaju rautem ulicznym, po wojnie widocznym już zazwyczaj tylko w postaci kolejek ustawiających się przed kilkoma warszawskimi cukierniami, w tym przed Bliklem na Nowym Świecie.
Pączki od Bliklego uosabiały Warszawę, która przestała istnieć. Były swoistym pasem transmisyjnym między powojenną a przedwojenną stolicą. Blikle karmił pączkami warszawiaków i przyjezdnych. Firmowe pączki wysyłał zamiast kwiatów uczestnikom i zwycięzcom konkursów chopinowskich. Przed tłustym czwartkiem na zapleczu cukierni długie wałki ciasta cięto ręcznie, a pociętym i ulepionym w dłoniach kulkom pozwalano rosnąć na blachach w temperaturze 26-30 stopni. Następnie wyrośnięte kulki wrzucano do kotła ze smalcem, a potem wyławiano ogromnym cedzakiem i na gorąco zanurzano w lukrze. Tyle teoria – bo przecież każda firma ma swoją tajemnicę, która stoi za niepowtarzalnym smakiem jej pączków.