Autor: Michał Krasucki
„SPRAWIEDLIWOŚĆ JEST OSTOJĄ MOCY I TRWAŁOŚCI RZECZYPOSPOLITEJ”. Dla warszawskich Żydów budynek Sądów Grodzkich przy Lesznie na pewno nie kojarzył się ani ze sprawiedliwością, ani z ostoją, ani tym bardziej z Rzeczpospolitą. Był po prostu przepustką do lepszego świata. Gmach został oddany do użytku w 1939 r. Projektant Bohdan Pniewski postarał się o to, by jego dzieło było nie tylko nowoczesne i funkcjonalne, ale też monumentalne. Godne siedziby Sądu Najwyższego odrodzonego kraju. Przy okazji zadbał też o to, by był to jeden z największych budynków sądowych w Europie z prawdziwym labiryntem ciągnących się kilometrami korytarzy. Budynek sądów znalazł się dokładnie na granicy getta – elewacja frontowa od Leszna była jeszcze w gettcie, a od ul. Ogrodowej wychodziło się już na stronę aryjską . Do 1943 r. gmach był dostępny z obu stron, co sprzyjało licznym kontaktom. Przejście przez sądy było okazją do szmuglu, ale też często ucieczek z zamkniętej dzielnicy. Wystarczyło dobrze znać rozkład korytarzy i posiadać trochę gotówki na łapówkę dla portiera. Gorzej jeśli trafiło się na granatowego policjanta; ten już mógł nie być tak wyrozumiały. Z kolei chodnik przy Lesznie atmosferą zdecydowanie odbiegał od poważnych korytarzy sądowych. Tu w pełni kwitło targowe życie getta. Handlowano walutą, kosztownościami, kartami pracy, czy lewymi dokumentami. Dostojne kamienne ławy zaprojektowane przez architekta (fascynacje włoskie) doskonale pełniły rolę straganów. W 1943 r. zniknęły szmugiel, handel, a także okoliczna zabudowa. I tylko ten napis na elewacji ciągle przypominał o mocy i trwałości kraju, który też już nie istniał.
Współrzędne: 52.241123,20.992205